Studia to podobno pierwszy poważny krok ku dorosłości, chociaż właściwie matura prowadzi w tej klasyfikacji. W każdym razie moment, w którym dowiadujecie się, że dostaliście się na wymarzony (albo nie) kierunek wzmaga w Was różne uczucia i emocje. Od strachu po fascynację. Jesteście zagubieni, a jednocześnie zmotywowani do działania. Kolejny etap nauki i… zakuwania. Tyle teorii. Życie pokazuje, że teoria to jedno, praktyka zaś… to zupełnie inna para kaloszy.
Wiecie co? Zabierając się za tę książkę, byłam nastawiona tak pozytywnie, że bardziej się chyba nie dało. Myślałam, że trafiła mi się lekka, przyjemna i szybka lektura, a tu… KLOPS! Szczerze powiedziawszy, to już chyba dawno nie trafiłam na książkę o niczym. Dosłownie. No poza upijaniem się do nieprzytomności i uprawianiem seksu z kim popadnie i jak popadnie. Poważnie. Ten pierwszy rok ocieka seksem i alkoholem, i w sumie nic więcej dodać się nie da.
Angielski humor tak? No cóż, widocznie w przypadku tego tytułu moje poczucie angielskiego humoru wyparowało tak szybko, jak entuzjazm. Przez około sto dwadzieścia stron książka snuje się jak flaki z olejem, przyprawiając o mdłości, a odruch wymiotny wcale nie chce nas opuścić. Dalej w teorii jest lepiej. Mianowicie zaczyna się TO jako tako czytać, ale uwaga – maksymalnie dwa rozdziały i to przy dobrym układzie, potem oczy same się zamykają, otwierając tym samym wrota do krainy Morfeusza i wierzcie lub nie, wcale nie chce się jej [krainy] opuszczać. Jednak przychodzi moment przebudzenia i usilna chęć, by skończyć to \”arcydzieło\”. Dobrnąć jakoś do końca i zapomnieć, że czytało się coś takiego. Po dwieście czterdziestej stronie zwątpiłam, że cokolwiek wzbudzi we mnie jakiekolwiek emocje.
Pomyliłam się, ale tylko odrobinę. Lekturę o mało nie przypłaciłam śmiercią, krztusząc się herbatą w trakcie czytania sceny, w której kondom ginie w odmętach pochwy głównej bohaterki, a jej przyjaciółki pomagają jej ją usunąć. Nie, nie. To wcale nie jest szokujące. Niemniej to jedyna \”żywa\” scena w całej tej historii, która trąci emocją. Dalej było… no cóż, nijak.
Gdyby nie fabuła i bohaterowie, napisałabym, że ten duet ma całkiem przyjemny styl, bo choć można zejść z nudy i nijakości, to czyta się tę książkę całkiem szybko, gdy się człowiek przymusi. Ot taki paradoks.
Być może udało się Tomowi Ellenowi i Lucy Ivason uchwycić nieco zakrzywioną rzeczywistość studenckiego życia, faszerując je dramatami tak absurdalnymi, że miałam ochotę wyć, bo ileż można kręcić się w kółko i powtarzać ten sam schemat: drama za dramą w wykonaniu dwóch nieogarniętych życiowo i uczuciowo bohaterów?, wulgaryzmami, które kuły w oczy niemiłosiernie (tak, tak wiem, kto nie klnie, niech pierwszy rzuci kamień, ale wierzcie mi, że to po prostu… nie pasowało, chyba że studenci to prostacy i chamy, wówczas… nie mam pytań).
Poza tym w książce brakło mi jakichkolwiek emocji. Nawet kłótnie bohaterów były płaskie.
Tak jakbyście oglądali niemy film, coś tam się niby działo, aktorzy poruszają ustami, ale za cholerę nie jesteście w stanie załapać, o co chodzi. Jedyne, czego nie można zarzucić autorom, że wszystkie te \”normalne\” konwersacje, tj. niezawierające w sobie ni sylaby wulgaryzmu/przekleństwa, brzmiały całkiem sensownie.
A opisy? Szczerze powiedziawszy za nic nie byłam sobie w stanie zwizualizować opisywanych miejsc, czy postaci.
Bohaterowie doprowadzali mnie do szewskiej pasji. Ta ich nijakość, brak jakichkolwiek oznak myślenia… Niby TEN wiek charakteryzuje się tym, że w pierwszej kolejności się działa, a potem myśli, no ale… w przypadku Pheobe i Luke\’a… Ich kreacje po prostu wołają o pomstę do nieba, a jedyne, na co ma się ochotę to strzelić i jej i jemu z otwartej, a następnie poprawić żeliwną patelnią w nadziei, że może wówczas dotrze do nich ciut więcej i wreszcie się ogarną.
Ten pierwszy rok okazał się dla mnie katastrofą. W przenośni i dosłownie. Wymordowała mnie ta powieść niemiłosiernie, doprowadzając na skraj załamania nerwowego. Być może nie chwyciłam tym razem angielskiego humoru, niemniej w mojej ocenie ta historia nie reprezentuje sobą nic wartościowego…
Michalina Foremska