Zastanawiałam się intensywnie, co może skrywać książka, której okładka – bądźmy szczerzy – nie zachwyca. Opis – ten obszerny, umieszczony na tyle książki – brzmi fascynująco. I w końcu dobrze byłoby poznać zakończenie tej historii…
Miałam poważny problem już na wstępie. Przyznaję, że obawiałam się, że nie ukończę tej książki, modliłam się bowiem albo o rychłe rozkręcenie się akcji albo o litościwe dotarcie do końca. Początkowe trudny zostały jednak wynagrodzone i mniej więcej od pięćdziesiątej strony, może ciut dalej, poczułam jako taką więź z historią Marty Kładź-Kocot.
Lektura Glinianej Pieczęci stopniowo, acz sukcesywnie nabierała rozpędu, chociaż o zawrotnej prędkości nie ma mowy, przez co zaczynałam odkrywać jej uroki. Zdecydowanym plusem, w związku z moim zamiłowaniem do mitologii i wierzeń wszelkiej maści, są odwołania do tychże zagadnień. Autorka ciekawie wymieszała to i owo dodając coś od siebie, tworząc ciekawy \”produkt\”. Te fragmenty sprawiały mi w książce najwięcej frajdy.
Autorka miesza w drugim tomie Nocy kota, dniu sowy wiele wątków, przez co momentami czułam się zagubiona. Ilość postaci, również nie pomagała. Chociaż im bliżej końca byłam, tym lepiej orientowałam się w tym, kto jest kim i tak dalej. Tę wielowątkowość przyrównałabym do wielopiętrowego tortu, którego każda warstwa ma inne nadzieje. Niby wszystkie poszczególne \”smaki\” do siebie pasują i tworzą spójną całość, ale nie każdy zostanie miłośnikiem takiego połączenia. Czasami mniej znaczy więcej. Przyznam, że część rzeczy najchętniej bym albo skróciła, albo usunęła, wówczas książkę czytałoby się szybciej.
Marta Kładź-Kocot ma ciekawy styl. Na pewno nie najlżejszy, czytanie jej książek wymaga bowiem pełnego skupienia, inaczej na sto procent pogubisz się w tym, co masz przed oczami i w głowie. Niemniej nie można odmówić autorce pomysłowości i sprawnego lawirowania między wątkami. Podziwiam, że nie gubiła się w tym wszystkim.
Miałam pewne negatywne odczucia względem opisów Wydaje mi się, że autorka momentami za bardzo skupiała się na szczegółach. Zakładam, że miało to podkreślić pewne sceny i nadać im kolorytu, niemniej zbyt duża ilość przymiotników nie pozostawiała miejsca wyobraźni, spłaszczając w ten sposób nieco ich odbiór. Chociaż w odniesieniu do całości nie jest to jakiś straszny mankament, większość opisów bowiem wychodziła Marcie Kładź-Kocot z wyczuciem.
Dialogi stylizowane na ? la średniowieczne są zdecydowanie dużym plusem tej historii. Autorce udało się w ten sposób nadać charakter książce, to znaczy swojej historii i bohaterom. Przyjemnie czytało się wymiany zdań między bohaterami, choć nie zawsze należały one do najuprzejmiejszych, tak samo, jak niektóre sceny…
Bohaterowie wykreowani przez Martę Kładź-Kocot to postaci różnej maści. Raczej nie doszukiwałabym się tutaj sympatii, antypatii również. Każdy z osobna to wyrazisty charakter, wzbudzający różnorakie emocje i to w nich chyba jest najlepsze. Jako zbiorowisko indywidualności tworzą ciekawą, wręcz intrygującą mieszaninę.
Marta Kładć-Kocot na początku drugiego tomu Noc kota, dzień sowy umieściła streszczenie tomu pierwszego. Spotkałam się z takim zabiegiem po raz pierwszy, niemniej jeśli między lekturą oby tomów miała miejsce spora różnica czasowa, wówczas jest to całkiem przyjemna niespodzianka, która odświeży to i owo z przeszłości.
Na samym końcu zaś autorka umieściła listę bohaterów, by czytelnik mógł się zorientować, kto jest kim. Przy takiej ilości postaci jest to trafny zabieg.
Jeśli jesteście ciekawi, jak potoczyły się losy bohaterów, których poznaliście w Zamku Cieni i macie ochotę na kontynuację podróży, wówczas lektura Glinianej Pieczęci wydaje się czymś naturalnym. Przedrzyjcie się więc przez mroki tej powieści i odkryjcie skrywane przez Martę Kładź-Kocot zakończenie.
Michalina Foremska