Trylogie mają to do siebie, że zazwyczaj sequel mierzy się z tzw. \”klątwą drugiego tomu\”, zaś trzeci musi uratować wszystko, co zepsuł poprzednik. W przypadku serii Eriki Johansen nie trzeba martwić się o żadną z części historii. Dwójka intrygowała niespodziewanymi zwrotami akcji, zaś \”Losom Tearlingu\” naprawdę niewiele zabrakło do bardzo dobrego finału. Dlaczego?
Kelsea zaryzykowała własne życie, aby ocalić swoje królestwo, i oddała się w ręce wroga. Uwięziona w lochach Mortmesme, w zamku Szkarłatnej Królowej, próbuje znaleźć sposób na ochronienie Tearlingu. Próbuje opanować swoją magię i jest gotowa zapłacić każdą cenę, by powstrzymać najgorsze.
Przyznam szczerze, że \”Losy Tearlingu\” rozłożyły mnie na łopatki. Po drugim tomie myślałam, że nic mnie nie zaskoczy, a tymczasem otrzymałam tak dużą dawkę niespodzianek i zwrotów akcji, które wywoływały we mnie różne emocje, że momentami nie wiedziałam, jakim cudem wciąż siedzę na fotelu. Przecież powinnam była dawno spaść na podłogę lub błagać książkę na kolanach, by szybko magicznie zmieniła treść, gdyż nie chciałam różnej maści wydarzeń dla danych bohaterów (a innych za to oblałabym smołą bez większego zawahania).
Wiem, że finał tego tomu budzi spore zamieszanie. Jedni go nienawidzą i nie można się temu dziwić – autorka naprawdę zaszalała i bez wątpienia zaskoczyła większość czytelników pomysłem i jego realizacją. Drudzy zaś kochają – właśnie za to, jak niespodziewane, ale jednocześnie naprawdę trafione owe zakończenie się okazało. Sama po lekturze zastanawiałam się, czy historia Kelsea powinna tak się skończyć, niemniej dziś mogę powiedzieć, że to naprawdę jedno z lepszych zakończeń, jakie znam wśród trylogii. Biorąc pod uwagę, że niedawno mówiłam to samo o zakończeniu Trylogii Klątwy, mogę chyba dodać, że Wydawnictwo Galeria Książki ewidentnie ma nos do dobrych tytułów.
Nie mogę też pominąć bardzo istotnego elementu dotyczącego postaci, a raczej podejścia autorki do ich charakterów i czynów. Zawsze obawiam się, że na przestrzeni serii nie dostrzegę rozwoju charakteru różnych bohaterów, a tutaj dostałam więcej niż oczekiwałam. Erika Johansen starała się dogłębnie przedstawić, co, kiedy i jak ich motywowało, dzięki czemu tym wyraźniej można było zauważyć, jak kolejne zdarzenia zmieniają sposób patrzenia na świat każdego z osobna. Nie wszystkim postaciom wyszło to na dobre – przykładowo mam wrażenie, że niestety w połowie książki autorce zabrakło pomysłu na Szkarłatną Królową i potraktowała ją po macoszemu. Na szczęście wiele innych postaci, jak chociażby Kelsea, ratowały sytuację.
Jestem szczęśliwą posiadaczką wydania tej serii w twardej oprawie, która prezentuje się na półce wprost przepięknie. Nie mam pojęcia, czy jest miękka – wydaje mi się, że tak, ale nie widziałam jej nigdy na żywo, niemniej nie zastanawiajcie się nad wyborem – twarda jest naprawdę przepiękna i nie wyobrażam sobie żadnej innej wersji. Tutaj grzbiety są przepięknie zdobione, a okładki nabierają zupełnie innego charakter – a przecież różnica w cenie między dwiema oprawami zazwyczaj nie jest zbyt duża.
\”Losy Tearlingu\” to bardzo dobry finał serii, do której z początku podchodziłam sceptycznie, jednak szybko przekonałam się, że było to kompletnie niepotrzebne. Wyczekuję kolejnych książek autorki – oby równie dobrych fabularnie i pięknie wydanych.
Natalia Pych