Kalendarz. Zaznaczasz w nim święta, ważne dni i notatki. Pomaga ci uporządkować świat dookoła i odmierzać upływający czas. Dzień po dniu, kartka po kartce. Niewiele różniące się od siebie, niewywołujące żadnych emocji. Do czasu kiedy każde święto zostaje naznaczone.
Noc Guya Fawkesa miała podkreślić wydarzenia z przeszłości. Symboliczne spalenie kukły nie skończyło się, tym co zamierzano. Zamiast wypchanej lalki mającej spłonąć na stosie ginie mężczyzna. Podczas gdy ten incydent dostaje status wypadku, pojawiają się nowe ofiary. Dwójka młodych ludzi z przestrzelonymi sercami odnaleziona w walentynki zmienia myślenie wszystkich. Detektyw Mark \”Heck\” Heckenburg musi znaleźć kalendarzowego zabójcę i odkryć co planuje, zanim dojdzie do kolejnej tragedii. Czy mu się to uda? Nie pomaga presja ze strony opinii publicznej i kolejne ofiary. Kalendarz nieubłaganie wskazuje kolejne potencjalne scenariusze zbrodni, a czas ucieka.
Często mam w zwyczaju nie sprawdzić, czy książka nie jest częścią jakiegoś cyklu, który powinien być czytany według jakiegoś porządku. Takim o to sposobem trafiłam na drugi tom cyklu o detektywie Heckenburgu. Jak sprawdziła się ta roszada?
Przy tego typu powieściach zawsze obawiam się nudy. Często zbyt szybko opada kurtyna napięcia i tajemnic, które powinny niespiesznie dawać się rozwikłać. Na szczęście Paulowi Finchowi udało się ciekawie rozłożyć wszystkie założenia fabuły, dlatego czytelnik nie musi się obawiać słabszych momentów i spadku napięcia rosnącego już od pierwszych stron. Finch stworzył niezłą fabułę, której mocnym elementem są bohaterowie. Postać Heck\’a przykuwa uwagę swoją wyrazistością i otoczką, jak na detektywa przystało. Mark nie tylko skupia na sobie sporo uwagi, ale i wywołuje emocje swoją postawą, popełnianymi błędami i dążeniem do rozwikłania zagadki. Jego niedoskonałości stają się atutem w odbiorze przez czytelnika. A błędów i niepewnych ruchów przybywa z każdą kolejną ofiarą i nadzieją pokładaną przez mieszkańców.
Mieszane uczucia mam tylko co do samej intrygi. Dość łatwo poprzez sposób narracji i poboczne wydarzenia dało się odkryć sens całości. Nie zmienia to jednak całokształtu odbioru powieści. Mnogość walk, tortur i pościgów sprawia, że książkę czyta się lekko i płynnie. Palu Finch świetnie ukazał mrok i dwoistość ludzkiej natury. Skupił moją uwagę nie tylko brutalnością i wymyślnością sposobów na morderstwa, ale i dokładnością, jaką posłużył się przy tworzeniu seryjnego mordercy. Wodzenie policji za nos, niezwykła inteligencja i drobiazgowość to nie wszystkie elementy, jakimi może pochwalić się kalendarzowy zabójca.
Krwawe święto do wybitnych nie należy. Dość łatwo odkryć kierunek, w jakim zmierza autor, nie zabiera to jednak przyjemności czytania, a i droga do celu jest niezwykle wyrazista i zbroczona krwią ofiar. Wyrazista, mroczna i obrazująca najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy powieść znajdzie swoje wierne, czytelnicze grono. Damskie czy męskie, to już inna sprawa. Na pewno trafi do miłośników mocnych wrażeń, którzy zechcą odkryć schemat działań podpięty pod kalendarz. Twórczość Fincha zaintrygowała mnie na tyle, że sięgnę po poprzedni tom cyklu i będę mieć oko na kolejne powieści spod pióra autora.
Marta Daft