Przyznaję uczciwie: nie jestem fanką amerykańskiej popkultury pchającej się drzwiami i oknami, zwłaszcza na rynku literatury, i tworzącej z niezrozumiałych przyczyn wzorce, które stają się modne i kopiowane także przez rodzimych autorów. Ale wśród ulubionych przez amerykańską pop-literaturę motywów są i takie, które śledzę z zainteresowaniem: śmierć wywracająca do góry nogami małe miasteczko to jeden z nich. Dlatego właśnie sięgnęłam po \”Miasteczko Worthy\” autorstwa Marybeth Mayhew Whalen. Opis tej pozycji dokładnie taką historię obiecywał. Być może w zupełnie nowej, oryginalnej odsłonie?
Zacznijmy wyjątkowo od tytułu, ponieważ okładka jest idealnie nijaka. Oryginalnie książka była zatytułowana \”When We Were Worthy\”, co znakomicie grało dwuznacznością nazwy miasteczka (oznaczającą też po angielsku \”godny\”). Tłumacz, Marcin Machnik, nie starał się na siłę oddać tej gry słów w przekładzie. \”Miasteczko Worthy\” to może nazwa trochę nudna i sprawiająca, że książka wraz z okładką jeszcze mocniej wtapia się w otoczenie, ale już lepszy tytuł nudny niż przekombinowany.
A propos tłumacza. Kompletnie nie rozumiem decyzji wydawcy o umieszczeniu jego nazwiska wyłącznie w stopce. Ktoś, kto odpowiada za przekład książki, jest znacznie ważniejszy niż nic polskiemu czytelnikowi niemówiące nazwiska autorek nieznanych u nas bestsellerów, które to autorki napisały polecajkę. Niezależnie od jakości tłumaczenia (o tym będzie później), pan Machnik zasługuje na miejsce na karcie tytułowej.
Historia jest dokładnie taka, jakiej możecie się spodziewać, widząc hasło \”śmierć w małym amerykańskim miasteczku\”. Oto w wypadku drogowym giną trzy dziewczyny, fantastyczne i lubiane cheerleaderki. Wracały z pomeczowej imprezy, gdy wpadło w nie auto prowadzone przez nastoletniego Grahama. Tragedia szybko zmienia się w okazję do rozliczeń – z otoczeniem i z samymi sobą. Sam Graham znajduje się pod ostrzałem, tym bardziej, że ponoć uczestniczył w nielegalnych wyścigach i to podczas jednego z nich spowodował wypadek. Jego rodzice, Darcy i Tommy, rozstali się przed rokiem, ale teraz muszą na nowo znaleźć wspólny język, by chronić syna. Ava, młoda nauczycielka przeżywająca kryzys małżeński od czasu przeprowadzki do Worthy, wpada w tarapaty przez jednego z futbolistów, którego ponoć uwiodła. Wydaje się, że nikt nie wierzy w jej niewinność, a już najmniej jej własny mąż. Swoje trudne chwile przeżywa też Leah, czwarta z cheerleaderek. Nikt nie wie, dlaczego nie znalazła się w samochodzie wraz z przyjaciółkami tamtej nocy, ale Leah czuje, że niektórzy mają jej za złe, iż ona żyje, a one nie. Kiedy wydaje się, że dziewczyna jest zupełnie osamotniona, niespodziewanie odnajduje ukojenie w kontaktach z ludźmi, którzy dotąd nie byli jej zbyt bliscy. Najgorszą sytuację jednak ma bez wątpienia Marglyn, matka jednej ze zmarłych. Dręczona wyrzutami sumienia, kobieta bezustannie w snach przeżywa na nowo konflikt z córką, a na jawie nie wie, jak zachować się wobec dziewczyny, w której towarzystwie spędziła feralny wieczór. Zawieszona między poczuciem winy a chęcią obwiniania wszystkich wokół, szuka siebie. I nie jest z tym jedyna.
Spędziłam z \”Miasteczkiem Worthy\” bardzo miłe popołudnie. Historia wymyślona przez Marybeth Mayhew Whalen, chociaż bazująca na sztampowych konstrukcjach, jest ciekawa, a przede wszystkim przyjemna w odbiorze po ciężkim dniu. Niestety, trochę kuleje tłumaczenie. Panu Machnikowi wkradło się sporo przekalkowanych wyrażeń (szczególnie irytowało mnie powtarzające się \”przykro mi z powodu twojej straty\”) i sporo topornych konstrukcji. Chciałam sprawdzić, kto redagował i posypać popiołem także głowy tej osoby, jednak… takiej informacji w stopce w ogóle nie ma. Kolejny minus pod adresem wydawcy.
Wróćmy jednak do samej historii. Wydaje mi się, że tekst jest trochę o czymś innym niż powinien być. Postaciom brak psychologicznej głębi, bo tak naprawdę całego dramatu sytuacji nie czuć. Bohaterowie nie są autentyczni, a narrator mówi nam, co mamy względem nich czuć, ale tego nie pokazuje. Najlepiej widać to na przykładzie chłopców z drużyny futbolowej. Czytamy, że wszyscy ich uwielbiają – ale w tekście tego nie widać. Czytamy o ich okrucieństwie – ale jest ono tylko relacjonowane. Gdyby autorka skupiła się bardziej na analizie psychologicznej postaci, a nie na sztucznym podsycaniu dramatu (zwłaszcza przez przesłodzony epilog), tekstowi z pewnością wyszłoby to na dobre.
Ale wiecie co? \”Miasteczko Worthy\” jest warte przeczytania, jeśli macie zły dzień i potrzebujecie lekkiej lektury, która wciągnie, ale nie obciąży intelektualnie. Do wzięcia na raz.
Joanna Krystyna Radosz