Z poezja jest tak, że albo się ją kocha albo się jej nie rozumie. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Ja, jak już wszyscy wiedzą, uwielbiam poezję. Czytam nie tylko tych bardzo znanych wręcz lekturowych autorów, ale też tych początkujących, ukrywających się, niepewnych swojej wartości. Jest jeszcze jedna kwestia. Po prostu uwielbiam zbierać tomiki poezji. Mam wtedy poczucie, że moja biblioteczka jest wartościowa. A poezja? Poezja to dla mnie ukrywanie w słowach świata emocji, obrazowe opisywanie tego, czego zobaczyć nie można – i wreszcie zaglądanie w głąb swojej własnej duszy.
Kiedy Wydawnictwo Znak poinformowało, że już niebawem zostanie wydany tomik poezji z twórczością kultowego, legendarnego poety, cieszyłam się jak dziecko na nadchodzącą gwiazdkę. I o to w moje ręce trafiły \”Dzieła (prawie) wszystkie\” Andrzeja Bursy. Odnoszę wrażenie – choć może się mylę, jeśli tak to mnie poprawcie – że jednak Bursa, mimo że był wybitnym poetą, to w szkole jest raczej pomijany. Dopiero studia polonistyczne, choć nie całkiem, pozwalają zgłębić się w jego twórczość. Dla mnie jednak żadna szkoła, żadne studia i żadne wytyczne Ministerstwa Edukacji nie zastąpią prawdziwego kontemplowanie poezji w zaciszu własnego domu. Wracając jednak do tematu wydanego tomiku, właściwie nie wiem, jak mogłabym zrecenzować jego treść, ponieważ wybitność Andrzeja Bursy jest nie do podważenia.
Dla mnie jego wiersze są piękne, czasami po ludzku proste, bezkompromisowe i odważne. Daruję więc sobie wystawianie opinii o treści książki, bo jest ona bez wątpienia jak najlepsza, a skupię się na tym, co w tym tomiku możecie znaleźć, czego po nim oczekiwać. A mianowicie, na to opracowanie składają się trzy tomy: w pierwszym z nich, znajdziemy wiersze, w drugim utwory pisane wierszem i prozą, a trzecim rozproszone i niepublikowane do tej pory utwory. Właściwie każda z części książki składa się z wierszy, prób dramatycznych i prozy, dlatego też wybierając \”Dzieła (prawie) wszystkie\” Bursy wydane przez Wydawnictwo Znak nie otrzymacie jedynie tomiku poezji, ale po prostu kompleksową książkę z twórczością tego poety i pisarza.
Bardzo podoba mi się subtelność tego wydania. Jest to właściwie grube, ponad 400 stronicowe tomiszcze, oprawione w twardą oprawę, gdzie na okładce, właściwie jej całość zajmuje twarz Andrzeja Bursy, jakby uchwycona przypadkowo, bez pozy i wyuczonego uśmiechu z papierosem w ustach. I taka też jest jego twórczość. Prawdziwa, pozbawiona patosu i nonszalancji, trafiająca także do prostego człowieka.
Czy polecam? Z całego serca tak. Chciałabym, żeby w każdym domu znalazł się chociaż jeden tomik poezji, który nie kurzyłby się na półce, tylko co jakiś czas był otwierany i dzięki swoim czytelnikom wciąż odżywał na nowo. Wierzę, że tomik, o którym dzisiaj opowiedziałam, pomoże przetrwać dziedzictwu Andrzeja Bursy i będzie zachwycał kolejne pokolenia młodych romantyków.
Sylwia Czekańska