Nie powinnam od tego zaczynać swojej opinii, ale niestety nie widzę innego wyjścia – Cienie Nowego Orleanu Maćka Lewandowskiego to książka, która niesamowicie mnie wymęczyła i do której nie mogłam się przekonać. Tytuł wydany przez Uroboros to kryminał z elementami okultystycznymi, mitologii wudu, ale też horror, który ma czytelnika zmrozić. Miałam bardzo duże oczekiwania w stosunku do tej książki i liczyłam na kawał bardzo dobrego, polskiego kryminału, ale dostałam tytuł, którego każda strona mnie wymęczyła.
\”John Raymond Legrasse, doświadczony nowoorleański policjant, podczas policyjnego nalotu na przemytników trafia do dziupli handlarzy żywym towarem. Znajduje tam makabrycznie okaleczone zwłoki młodej kobiety. Tropy prowadzą do niewyjaśnionej sprawy z przeszłości, rytualnego mordu dokonanego przez tajemniczą sektę. Zamordowanej dziewczynie wyryto na skórze tajemnicze znaki oraz zdarto płat skóry z pleców. Odsunięty od sprawy Legrasse prowadzi własne śledztwo. Podążając śladem handlarzy żywym towarem, dociera do zakładu fotograficznego, w którym znajduje nagrania brutalnych gwałtów i tortur czarnoskórych kobiet. Kolejny ślad prowadzi do Kaznodziei, przywódcy sekty przywołującej demony…\”*
To, co zasługuje na uznanie to nowoorleański klimat. Od pierwszej strony czułam go całą sobą, szczególnie że autor postanowił ulokować wydarzenia na początku XX wieku. Klimat miasta, ludzi i wydarzeń przesiąkał z każdej strony, zalewając szeregiem uczuć – przerażenia, ciekawości, niesmaku, strachu. Krok po kroku prowadzeni jesteśmy przez wykreowany świat poznając jego zawiłości i wizję całej okultystycznej otoczki historii. Maciej Lewandowski nie szczędzi nam gwałtów z torturami, rytualnych morderstw, handlu żywym towarem i innych okropności, którym zajmują się policjanci z nowoorleańskiej policji.
Wykreowany świat i stworzona historia, same w sobie są naprawdę dobre i pomysł na tę książkę do mnie przemówił. Problem pojawił się jednak z tym, co znajdujemy na łamach książki. Bardzo ciężki klimat, który początkowo jest zaletą tej historii, bardzo szybko zaczyna przygniatać i męczyć. Wypowiedzi bohaterów są mocno zagmatwane i często gubiłam się w akcji nie mogąc zrozumieć co się właściwie dzieje. Od samego początku mamy tak wiele przypisów, że skutecznie zniechęcały mnie do dalszego czytania. I chociaż autor wykazuje się szeroką wiedzą kulturoznawczą, świetnie nakreślając i budując klimat miasta, chciał to wszystko zrobić zbyt szybko.
Historia ma ogromny potencjał. Można z niej było wykręcić dynamiczną, wciągającą historię, która trzymałaby w napięciu do ostatniej strony. Tymczasem czułam się tak, jakbym w ciągu kilku pierwszych stron miała dostać wszystko, co autor trzymał w zanadrzu dla czytelnika. Przez to książka stała się ciężkostrawna. Miałam wręcz do niej wstręt. Przymuszałam się do jej czytania i jedyne o czym myślałam, to żeby ją zostawić i przeskoczyć do innego tytułu, który będzie znacznie przystępniejszy.
Kolejnym minusem jest główny bohater, którego nie da się lubić. Główny prowadzący sprawę powinien być tym, któremu kibicujemy, żeby rozwiązał zagadkę. Kiedy jednak siłą nie wyciąga potrzebnych mu informacji, zagląda na dno kieliszka. I okej… pięćdziesięcioletni policjant, który niejedno widział i niejedno przeżył to rewelacyjny pomysł, ale po raz kolejny – egzekucja nie bardzo udana.
Niestety, moje wysokie oczekiwania w stosunku do książki nie zostały spełnione. Cienie Nowego Orleanu to książka bardzo przeciętna, której po kilku rozdziałach nie miałam ochoty już czytać. Historia i pomysł z potencjałem, który został stracony już na samym początku. Nie skreślam jednak twórczości autora, bo widzę w nim spory potencjał. Wierzę w to, że jeszcze pojawi się na rynku ciekawy tytuł, który wyjdzie spod jego pióra. I za to mocno trzymam kciuki.
Paulina Chmielewska