W lipcu tego roku miała miejsce 50. rocznica lądowania na Księżycu. Okazała się być ona całkiem dobrą okazją do tego, aby książkowy rynek wydawniczy wręcz zalał się pozycjami związany z kosmosem i astronomią. Jedną z nich jest książka polskiego energetyka jądrowego, Marka Oramusa, o jakże intrygującym tytule \”Wszechświat jako nadmiar\”. Byłam przekonana, że tak na dobrą sprawę otrzymam tutaj coś, co skupi się jedynie na wszechświecie w ujęciu astronomicznym, ale Oramus zrobił kilka kroków naprzód. Skupia się tak naprawdę na wielu różnych aspektach, jednak wszystkie w jakiś sposób oscylują wokół… naszego wszechświata. Jakby nie patrzeć – to dosyć rozległe pojęcie.
Skoro jednak to Księżyc w lipcu odgrywał najważniejszą rolę, to pierwszy rozdział tej książki skupia się właśnie na naszym cudownym satelicie. Związane z nim odkrycia, fakty, ciekawostki. Nie brakuje także różnego rodzaju legend, a co ciekawe – wyjaśnienia potencjalnych zarzutów, że rzekomo Amerykanie wcale nie wylądowali na Księżycu, a wszelkie nagrania i zdjęcia zostały jedynie sfabrykowane! Następnie poruszona została kwestia planet i samego Wszechświata, a skoro już mowa o Wszechświecie, to nie mogło tutaj zabraknąć zaprezentowania sylwetki Stephena Hawkinga. Tak, zdecydowanie nie brakuje tutaj naukowego podejścia, jednak Oramus posługuje się bardzo lekkim i przystępnym językiem – dlatego nawet fizyka czy astronomia w tym ujęciu nie są straszne.
W książce przewija się jeszcze wiele innych nazwisk, które z pewnością każdy, kto siedzi w podobnej tematyce, kojarzy. Higgs czy Hawking to zaledwie początek. Co ciekawe jednak, autor w swojej książce postanowił także napisać co nieco o potencjalnych końcach świata, inwazji obcych, czy naszej rzekomej przyszłości. Uważam, że znakomitym posunięciem było odnoszenie się tutaj wielokrotnie to popkultury oraz filmów i powieści science-fiction. To takie idealne połączenie nauki i fikcji, które jednak czasami próbują ze sobą współgrać. Niejednokrotnie naukowcy zastanawiają się, czy fikcja, którą otrzymujemy w tym gatunku, nie ma sensownego wyjaśnienia, a Oramus naprawdę świetnie zrównoważył ten element prawdy i fikcji.
W książce pojawiają się również dwa wywiady. Pierwszy z astrofizykiem, profesorem Pawłem Moskalikiem, drugi ze słynnym Erichem von Dänikenem. Są one miłym dodatkiem do całości, która i tak jest mocno rozbudowana i rzetelnie opisana. Autor nie leje wody, tylko prezentuje fakty i porządne odniesienia do źródeł, czy to naukowych, czy tych bardziej masowych. Śmiało mogę stwierdzić, że to naprawdę znakomite połączenie, a czytanie tej książki było znakomitą zabawą – z jednej strony to czysta nauka, a z drugiej takie łopatologiczne zobrazowanie pewnych aspektów astrofizyki. A do tego wszystkiego nie zabrakło przemyśleń – bo czyż rozwój technologii i rasy ludzkiej nie budzi w nas czasami pewnych wątpliwości?
Śmiało mogę polecić tę książkę nie tylko osobom, które podchodzą do astrofizyki w sposób jedynie naukowy, ale także amatorom, którzy choćby tylko czasami sięgają po literaturę tego typu. Jest to też coś, co powinno przypaść do gustu fanom typowej fantastyki czy science-fiction. Marek Oramus ma naprawdę świetny styl, a w swojej publikacji poruszył bardzo ciekawe i interesujące tematy. Opisał je w sposób bardzo dokładny i rozbudowany, ale nie zabrakło przy tym swoistej lekkości lektury. Zdecydowanie mi się podobało!
Magdalena Senderowicz