Kraina dzieciństwa zazwyczaj bywa koloryzowana, wspominana z nostalgią, jawi się opowiadającemu jako raj utracony nawet wtedy, gdy nie jest idealna. Czas zaciera we wspomnieniach to , co złe. Czy tak jest w przypadku powieści \”Złodzieje bzu\”?
Po nową książkę Huberta Klimko- Dobrzańskiego sięgnęłam, chcąc poznać bliżej świat, z którego wywodzi się znaczna część moich obecnych sąsiadów. Jako mieszkanka wsi na Dolny Śląsku na co dzień spotykam tych, których przodkowie urodzili się i wychowali na Wschodzie, a w mowie nawet moich rówieśników słychać nadal charakterystyczny zaśpiew.
Narratorem opowieści o świecie, którego już nie ma jest Antek Barycki, chłopski syn, urodzony w podlwowskiej wsi. Jego oczyma spoglądamy na najbliższą okolicę: rodzinne obejście i sąsiadów. I choć biednie tam, to dzieciństwo Antka przebiega beztrosko pod czujnym okiem matki i ojca. Wszystko jednak zmienia się z początkiem wojny, podrostek jest świadkiem zmian zachodzących w mentalności ludzi, widzi śmierć najbliższych. Z całej rodziny uratuje się tylko on i jego ojciec, z którym wyrusza po wojnie na Ziemie Odzyskane.
Prostota i prawość pozwalają obu mężczyznom odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Przejmują spora poniemiecką gospodarkę na dolnośląskiej wsi. Dobrze układa im się współżycie z dotychczasową właścicielką, Niemką Sabiną która po czasie zostaje macochą Antka.
Sam Antek dzięki szczęśliwym splotom okoliczności i wrodzonemu talentowi matematycznemu kończy szkołę i awansuje. Jego losy są ścisłe powiązane z historią Polski, a bohater doskonale radzi sobie bez względu na zmienne losy kraju.
Czytając powieść, miałam nieodparte wrażenie, że postać ta kogoś mi przypomina, wreszcie gdzieś z odmętów pamięci wyłonił się inny bohater: Michał Toporny, stworzony przez Juliana Kawalca w \”Tańczącym jastrzębiu\”. Obaj mają za sobą sporo wspólnego: awans społeczny i podejście do kobiet, różni sposób dochodzenia do władzy i końcowy rozrachunek podjętych wcześniej decyzji. O ile Toporny to człowiek pozbawiony moralności, to Barycki nie dąży do celu po trupach, raczej unika decyzji, poddając się losowi.
I choć poznawczo książka spełniła moje oczekiwania, to nie do końca zadowolona jestem z lektury.
Męczył mnie sposób narracji, zwłaszcza w początkowej części książki. Dopóki narratorem jest młody chłopak, zdania są proste, z licznymi powtórzeniami, widoczna jest w nich stylizacja na wschodni dialekt, znany nam choćby z \”Samych swoich\”. Ale to co w języku mówionym mnie zachwyca, w pisanym, gdzie nie można odtworzyć specyficznego śpiewnego akcentu, zaczyna drażnić.
Innym elementem, który trudno było mi zaakceptować było podejście do kontaktów cielesnych narratora. Sceny aktów płciowych, których w książce jest kilka pozbawione były zupełnie erotyzmu i sprowadzone do zwykłej czynności fizjologicznej. Otwarta pozostaje też kwestia tytułowego bzu,dokładnie dzikiego bzu czarnego, który przynieść ma mieszkańcom pomyślność, a jego obecność w życiu bohatera odgrywa ważną rolę. Zastanawiam się nad symboliką ostatnich scen i myślę, że każdy czytelnik inaczej ją odczyta.
Podsumowując, sięgając po książkę liczyłam na nostalgiczną balladę o Kresach Wschodnich z ich barwną kulturą i historią. Otrzymałam zaś prawie naturalistyczną opowieść o losach człowieka wyrwanego z krainy dzieciństwa, z niezabliźnionymi ranami i trwałą niechęcią do sąsiadów Ukraińców.
Anna Kruczkowska