Moje pokolenie chyba jako ostatnie miało możliwość obcowania z naocznymi świadkami II wojny światowej. Kiedy byłam mała godzinami mogłam słuchać babcinych wspomnień wojennych, i choć zabrzmi to dziwnie, uwielbiałam je – myślę, że to właśnie te snute przez babcie opowieści sprawiły, że pokochałam historię całym sercem. Nie umiem przejść obojętnie wobec wszelkich świadectw ofiar tego światowego konfliktu, choć nauczyłam się już, że takie spisane wspomnienia mogą być traktowane, tak jak każdy inny rodzaj literatury, i tak jak ona mogą okazać się złe lub dobre. Kroniki Francine R. są niewątpliwie przejmujące, i nie można odebrać ich bohaterce ogromu tragedii, która ją spotkała, ale niestety oszczędny i nieco chaotyczny sposób prowadzenia tej historii nie pomaga czytelnikowi w utożsamieniu się z nią, a tym samym w lepszym zagłębieniu się w tym konkretnym życiorysie.
Kroniki Francine R. Działaczki ruchu oporu i więźniarki obozów koncentracyjnych kwiecień 1944 – lipiec 1945 autorstwa Borisa Golzio stanowią graficzny przekład oryginalnych nagrań stanowiących ustne świadectwo przeżyć i wspomnień Francine R. – francuski, która działała w ruchu oporu i w związku z tym została aresztowana przez gestapo i wysłana do pracy w obozie koncentracyjnym; kobiety będącej kuzynką babki autora – stąd miał on dostęp do nagrań, które po sobie pozostawiła. W moim odczuciu najciekawszym fragmentem tego komiksu jest przedmowa do polskiego wydania autorstwa Joanny Ostrowskiej. Ta polska historyczka doskonale wyjaśnia wszystkie te fragmenty opowieści, którą mogą wywoływać w polskim czytelniku dyskomfort czy nawet złość – nie polecam zatem pomijać tego wstępu.
Historia Francine R. jest jedną z wielu, podobną do wszystkich, przejmującą i straszną, a jednak w jakiś sposób dość chłodną. To krótka i pobieżna relacja, mogłabym pokusić się nawet o stwierdzenie, że lekko wyprana z emocji. Dodatkowo niektóre rysunki wydają mi się nieadekwatne do tekstu, doceniam natomiast komentarze, o które pokusił się Golzio bowiem wzbogacają tę oszczędną treść. Sam autor we własnym wstępie skierowanym do czytelnika informuje, że mamy w jego pracy do czynienia ze składnią języka mówionego, jednak zmieniał on nieco oryginalne wypowiedzi Francine, jeśli zachodziła taka potrzeba np. kiedy używała zwrotów niezręcznych lub niezrozumiałych dla dzisiejszego czytelnika – z jednej strony taka oszczędna obróbka na pewno była wyrazem szacunku, jednak jako czytelnik i konsument, który otrzymuje poniekąd produkt, wymagam czegoś więcej – czegoś co chwyci za serce; czegoś bardziej wnikliwego, bardziej pełnego.
Za to bardzo podoba mi się styl w jakim rysowany jest ten komiks. Tu oszczędność działa na plus. Brak szczegółów sprawia, że bohaterowie zdają się być jedynie manekinami bez twarzy – wszyscy są do siebie podobni, przez co przynajmniej w taki sposób udało się autorowi stworzyć wrażenie uniwersalności tych wspomnień, ukazać tragizm przeżyć w bardziej globalnym wymiarze. W kadrach króluje sepia, która przywodzi na myśl retrospekcje – ta warstwa komiksu nie zawodzi, jednak to za mało, żebym czuła po tej lekturze satysfakcję.
Żaneta Fuzja Krawczugo