Jakub Ćwiek przeciętnemu czytelnikowi kojarzy się przede wszystkim z fantastyką, ale to nie znaczy, że zamyka się tylko na jeden gatunek. Do kryminału jego autorstwa zabierałam się z dużą nadzieją i równie dużymi obawami. Nieobcy mi jest niezwykły talent autora do tworzenia wciągających fabuł, wiedziałam też, ile starań włożył w merytoryczne przygotowanie się do napisania książki poświęconej współczesnym oszustom. Jednocześnie oczekiwania wobec \”Szwindlu\” miałam dość wysokie, bym obawiała się, że książka może do nich nie dorosnąć. A potem zaczęłam czytać…
Z początku fabuła wydaje się dość prosta i przypomina wszystkie znane dzieła popkultury o wielkich oszustach. We współczesnej Polsce działa prowadzony przez wybitnego przedstawiciela kultury – ukrywającego się pod pseudonimem Bosco – Krąg, grupa \”artystów przekrętu\”, którzy perfekcyjnie znają się na szwindlach dających im pieniądze i poczucie spełnienia. Mają swoich przedstawicieli w policji, specjalistów od najnowszych technologii, są w stanie przewidzieć każdy ruch ofiary. Wydają się niezwyciężeni. A teraz mają się zebrać na wielki numer zaplanowany przez dawnego wspólnika Bosco, Houdina, stanowiący jego swoisty testament. W numerze bierze udział syn Houdina i spadkobierca jego notesu, zwyczajny obywatel, Mikołaj. On wchodzi do gry wyłącznie dla pieniędzy, które pomogłyby mu spłacić kredyt i rozpocząć nowe, lepsze życie. Zostaje wytypowana ofiara i opracowana metoda spektakularnego, wielopoziomowego szwindlu. Wszystkie role rozpisane, kurtyna idzie w górę… Tylko czy wszystko pójdzie zgodnie z planem? Czy artystom przekrętu w końcu powinie się noga?
Początek książki usypia czujność. Ćwiek rozpisuje bardzo szczegółowo każdą scenę i mnoży detale, które niekiedy są intrygujące, a niekiedy, zwłaszcza w nadmiarze, męczą czytelnika. I w momencie, jak już go wymęczą ostatecznie, zaczyna się prawdziwa akcja. Fabuła, choć skomplikowana i wymagająca stałej czujności, jest rozpisana wirtuozersko, a finał pozostawił mnie zawieszoną pomiędzy szczerym zdumieniem misterności intrygi a poczuciem, że przecież mogłam to przewidzieć, przecież to zupełnie logiczne rozwiązanie. Czapki z głów dla autora, to wielka umiejętność, by czytelnika zaskoczyć, ale zaskoczyć czymś absolutnie zrozumiałym i ściśle wynikającym z fabuły. Można wręcz rzec, że wraz z powolnym odejściem klasycznej powieści detektywistycznej ta sztuka nieuchronnie zanika. Jednocześnie choć trudno mówić o przywiązywaniu się do bohaterów, to po początku, kiedy wszyscy wydają się jedną osobą, a fakt, że używają imion, imion fałszywych, ksywek i tak dalej, tylko utrudnia rozeznanie w ich mnogości, zaczynają się indywidualizować i spod fabuły wyglądają osobiste historie. Nie poznajemy może motywów, które pchnęły bohaterów do wstąpienia do Kręgu, ale dowiadujemy się o nich dosyć, by zacząć z nimi sympatyzować.
Fabuła jest zatem zgrabnie rozplanowana i zrealizowana z rozmachem, a research widać na każdym kroku. Książka wciąga gdzieś tak po setnej stronie i już do końca nie pozwala złapać tchu. Jest też całkiem nieźle napisana, choć w oczy kłuło kilka przepuszczonych przez autorsko-redaktorsko-korektorski zespół potknięć (\”nie przewidziało jej się\”, literówki czy drobniutkie błędy logiczne), ale to margines. Jeżeli miałabym wskazywać poważną wadę \”Szwindlu\” to właśnie ten upiornie drobiazgowy (nawet jak dla mnie) początek, w który fakt, że do bohaterki dzwoni jej partner, dostaje cały swój akapit, z którego to akapitu w sumie nic nie wynika. Nie wykluczam, że to ów wstęp sprawił, że książkę czytałam zaskakująco długo (zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak błyskawicznie wciągałam ją od połowy). Jeżeli niestraszny wam długi wstęp z obietnicą fenomenalnej akcji, kiedy już się przez niego przebijecie – \”Szwindel\” to znakomity wybór, choć uwaga, kryminałem nie jest ze względu na zwłoki na pierwszej stronie. A przynajmniej nie są to zwłoki zamordowanego nieszczęśnika.
Joanna Krystyna Radosz