Grudzień to szczególny miesiąc, bo naznaczony magią świąt. W tym czasie wiele czytelniczek marzy o tym by wieczorem zasiąść z kubkiem gorącej herbaty pod ciepłym kocem i móc delektować się świąteczną opowieścią, która pachnie korzennymi przyprawami i sprawia, że na serduchu robi się niewymownie ciepło. A gdy spojrzeć na okładkę Imbirowej miłości, ma się wrażenie, że to małe marzenie może się ziścić…
Do sięgnięcia po powieść Inki Jabłońskiej \”namówiła\” mnie okładka. Wprost oczarowała mnie bijącym od niej romantyzmem i ciepłem, które aż prosi się o to, by je przygarnąć i utulić w ramionach. A napis \”komedia romantyczna\” krzyczący znad tytułu, był tą przysłowiową kropką nad \”i\” i nieomal zapowiedzią rewelacyjnej historii… Niestety w mojej ocenie książka ta niewiele wspólnego ma z komedią romantyczną, co najwyżej z przeciętną powieścią obyczajową… niemniej nie jest ona totalnym fiaskiem.
Imbirową miłość bowiem czyta się całkiem szybko. Z przyjemnością jest już jednak różnie. Część rozdziałów to lektura przyzwoicie nakreślona, momentami zabawna, jednak miałam wrażenie, że mimo wszystko całość jest… przekombinowana. Ilość \”wypadków\” skutkujących rozlicznymi naprawi, co summa summarum można ująć tak, że ów remontowana posiadłość to dosłownie studnia bez dna, była zbyt surrealistyczna. Owszem w czasie napraw może się coś \”zadziać\”, ale co rusz walące się ściany, dach i bóg jeden wie co jeszcze… wybaczcie, nie kupuję tego.
Inka Jabłońska ma całkiem lekkie pióro, choć nie do końca ono do mnie przemówiło. Bo ta powierzchowna lekkość maskowała pewną toporność i przeciętność całej historii. Nie udało się autorce zbudować w tej książce żadnego napięcia, a jeśli już coś gdzieś dawało na to nadzieję, umierała ona równie szybko, co się pojawiała… Akcja ani nie jest dynamiczna, ani powolna. Jest taka…nijaka, nie porywa, a jednocześnie nie zniechęca do brnięcia przez kolejne strony. W całej książce brakło mi także emocji i zwyczajnie świąteczno-zimowje magii, jakiej oczekiwałam po tak wymownej i cudnej okładce.
Bohaterowie wykreowani przez Inkę Jabłońską są płascy. Brak im tej wielowymiarowości, prawdziwości i poczucia, że mogliby oni być kimś, kto mieszka w sąsiedztwie, kogo mijamy czasami na ulicy. Są po prostu letni. Nie wzbudzili we mnie żadnych ciepłych emocji. Jedyne, co odczuwałam wobec niektórych z nich to irytacja. Nic ponadto.
Mimo wszystko nie skreślałabym tej książki z listy zimowych lektur, bo być może dla Was historia ta będzie uosobieniem ciepła i dobrej zabawy. I być może znajdziecie w niej coś, czego ja nie byłam w stanie.
Michalina Foremska