Kasztanowe ludziki kojarzą mi się z beztroskim czasem dzieciństwa. A przynajmniej tak było do czasu, gdy sięgnęłam po debiutancką powieść Sorena Sveistrupa, duńskiego pisarza i scenarzysty. Po lekturze ich widok już nie nastraja pozytywnie, lecz przywodzi na myśl sceny z najgorszych koszmarów…
Już od samego początku czytelnik nabiera przekonania, że nie będzie lekko. Pierwszy rozdział przenosi go na miejsce brutalnej zbrodni dokonanej w latach 80. XX wieku. Kiedy kolejne wersy porządnie napędzą mu strachu, powraca do współczesności, do ponurej Kopenhagi. Tu poznaje główną bohaterkę, trzydziestoletnią policjantkę Naię Thulin, która właśnie stara się o przeniesienie do oddziału zajmującego się cyberprzestępstwami. Jej plany zostają pokrzyżowane przez tajemniczą zbrodnię. Na miejscu okazuje się, że sprawca nie zostawił żadnych śladów – z wyjątkiem kasztanowego ludzika. Ten trop prowadzi do zamkniętej przed rokiem sprawy. Zaginęła wówczas córka znanej polityk, a wkrótce potem do morderstwa przyznał się mężczyzna odsiadujący obecnie wyrok. Nylander, naczelnik Wydziału Zabójstw, powierza śledztwo Nai, a do pomocy przydziela jej oficera łącznikowego z Europolu, który z niejasnych powodów został zwolniony ze służby i oddelegowany do kopenhaskiej jednostki. Zamknięty w sobie, powściągliwy w słowach Mark Hess nie przypada do gustu młodej policjantce. Z wzajemnością. Oboje muszą jednak zacisnąć zęby i poprowadzić śledztwo do końca, zwłaszcza że niedługo potem ginie kolejna kobieta, a w pobliżu ciała czeka kolejny kasztanowy ludzik.
Książka porywa już od pierwszych stron, a czytelnik wyczuwa otaczający go coraz szczelniej gęsty, mroczny, klimat. Akcja z rozdziału na rozdział nabiera rozpędu, aż wreszcie tempo ulega pewnej stabilizacji. Śledztwo się toczy, detektywi poruszają się trochę po omacku, klucząc pomiędzy poszczególnymi tropami, a odbiorca pozostaje w nieustannym napięciu. Im bliżej rozwiązania sprawy zdają się być bohaterowie, tym bardziej atmosfera się zagęszcza. Nieoczekiwane zwroty akcji potęgują niepokój i wzbudzają wiele emocji. Brzmi nieźle, prawda? Nie obejdzie się jednak bez kilku słów krytyki. Otóż książka obfituje w liczne opisy, z których przynajmniej połowę można było nieco skrócić. A ponieważ tak się nie stało, od czasu do czasu czytelnik gubi rytm i niepokój znika. Czy taki był zamysł autora? Być może. Chociaż, prawdę mówiąc, nie sądzę. Niemniej jednak te chwilowe spadki napięcia rekompensują liczne cliffhangery. Fabuła jest nieprzewidywalna, pełna niespodzianek i angażująca, a jednocześnie bardzo poukładana. Poszczególne wątki idealnie się zazębiają, w efekcie czego odbiorca dostaje kawał dobrze skrojonego thrillera.
Główni bohaterowie to osoby skomplikowane, borykające się z różnymi osobistymi problemami, a przez to wzbudzające zainteresowanie odbiorcy. Naia i Hess nie pałają do siebie sympatią, ale jednocześnie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich współpraca przełoży się na wynik śledztwa. Dlatego mimo wszystko starają się wzajemnie wspierać, chociaż bez iskier się nie obywa. Postacie nie odbiegają jakoś szczególnie od schematu powielanego w prozie skandynawskiej, ale mimo wszystko są wiarygodnie i ciekawie wykreowane, zaskarbiając sobie tym samym sympatię czytelnika.
Podsumowując, \”Kasztanowy ludzik\” to niezwykle klimatyczny, wciągający i zaskakujący thriller. Atmosfera, jaką roztacza nad odbiorcą Soren Sveistrup, jest ciężka, mroczna i pachnąca świeżą krwią, ale dla fanów tego gatunku to raczej dobra wiadomość. Tak fantastycznego debiutu nie dostaje się codziennie. Ale warto czekać. Ja mam nadzieję, że to nie koniec historii i w kolejnym tomie dwójka śledczych jeszcze pokaże, na co ich stać.
Monika Halman