Morderstwo, miłość i Bourbon. Czego chcieć więcej? \”Diabelska działka\” to ostatni już, finałowy tom trylogii, która wyszła spod pióra J.R. Ward. Oczywiście, jak widzę nazwisko Ward to od razu mam przed oczami jej serię książek Bractwo Czarnego Sztyletu, które kocham, wielbię i ogólnie ekscytuję się nimi bardzo mocno. Ale… przez to też mam wysokie wymagania i nadzieje, co do każdej jej historii, którą czytam. Przy okazji serii \”Królowie Bourbona\” J.R. Ward pokazała, że potrafi pisać nie tylko o postaciach fantastycznych (typu: wampir). Ale też o ludziach z krwi i kości.
Poprzednie dwa tomy serii podobały mi się. Pierwszy uznałam za widocznie lepszy od drugiego, dlatego właśnie wydanie \”Diabelskiej działki\” trochę mnie martwił. Bo jednak zauważalna była tendencja spadkowa. W tym tomie dochodzi do morderstwa głowy rodu, do którego przyznaje się pierworodny syn. Także mamy dwie tragedie w jednym. Na czele rodziny i biznesu musi więc stanąć młodszy syn… nieboszczyka, czyli Lane. Mamy więc trzecią tragedię, bo gość jest w mojej opinii totalnie nieogarnięty. Ale na szczęście wpada na pomysł (wspaniałomyślny on!) żeby znaleźć prawdziwego mordercę, bo nie wierzy w winne starszego brata (Edwarda).
Edward (dużooooo lepszy od Edwarda ze Zmierzchu) musi nauczyć się żyć w więzieniu, gdzie testosteron wylewa się zza krat. Tak naprawdę jednak bardziej niż więzienie zniewala go miłość do Sutton Smythe, która została prezeską konkurencyjnej firmy. No i prawdziwy w tym ambaras, żeby dwoje chciało na raz. A tutaj akurat oboje chcą, bo Sutton, mimo że nie powinna, to jednak nie może się oprzeć Edwardowi i łasi się do niego. (Albo łasiła by się, gdyby klawisz nie patrzył).
Takim sposobem mamy właśnie powieść obyczajową z romansem i wątkiem detektywistycznym. Pierwsze co warto zaznaczyć (chyba po raz kolejny przeze mnie), że J.R. Ward naprawdę umie pisać. Jej styl jest tak plastyczny, że niemal wchodzimy w zbudowany przez nią świat. Czujemy słońce na twarzy albo smród więzienia. Opisy są konkretne i bardzo realne. Co to znaczy? Nie czytamy trzech stron o tym jak wyglądało drzewo, tylko po trzech zdaniach możemy przy nim przycupnąć, bo… czujemy je w sercu. Rozumiecie?
Do tego autorka potrafi świetnie dawkować napięcie. Robi takie bum, a później to już człowiek nie wie kim jest. I nie czeka z tempem akcji do ostatnich pięćdziesięciu stron, jak to często bywa. Nie. W książkach J.R. Ward jest krótkie wprowadzenie, a później zaczyna się coś dziać. Pozostawmy dyskusję na temat tego, czy to w życiu naturalne, bo mamy do czynienia z fikcją. A co do fikcji… te książki są tak realne, że aż to szokuje. No wiecie, świat przedstawiony jest tak kompletny, że naprawdę łatwo uwierzyć, że to historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. No dobrze, może trochę przesadzam, ale no wiecie. Kiedy wkręcimy się w jakąś historię to ona staje się tak namacalna…
Bohaterowie. Cóż. Jak przeczytało się już ponad 10 książek J.R. Ward to bohaterowie zaczynają być do siebie podobni. Ale… dalej ich lubimy, kibicujemy im albo ich pragniemy, a w przypadku takiej literatury to wystarczy.
Finał ciekawy, taki że na serduszku robi się ciepło, jednak moje polskie, wzdychające serduszko podpowiada, że jednak trochę niemożliwy. Bo tutaj historie nie kończą się tak dobrze. Coś się musi posypać. (Taka tam nasza polska mentalność).
Podsumowując: jest to fajne, zakończenie ciekawej historii. Na zimowe wieczory super seria, która pozwoli wam zapomnieć o chłodzie, a wręcz was rozgrzeje. Można się trochę wystraszyć, czasem wzruszyć, częściej zaśmiać lub zirytować. Proste, łatwe i przyjemne. Pozycja dla rozrywki, po której nie dochodzimy do żadnych spostrzeżeń na temat życia i świata. Ale czasem i taką książkę warto przeczytać. Tyle ode mnie. Cześć.
Sylwia Czekańska