Dla większości z nas ten rok upływa pod znakiem epidemii, mało kto pamięta, że nasz Sejm ustanowił ten rok, rokiem Leopolda Tyrmanda. Muszę Wam przyznać, że ja długo nie kojarzyłam tej postaci. Znowu, w szkole nie mówiło się o nim wcale, biblioteki na prowincji też nie były bogate w jego książki, gdyby nie moja Mama, umknąłby mi całkiem. Zanim MG zaczęło wznawiać jego książki, to Ona uparła się, żebym szukała tych starych powieści w internecie. Później kompletowałam ten księgozbiór, robiąc jej prezenty. Zrozumiecie więc dlaczego musiałam mieć tę najnowszą książkę. To pozycja absolutnie obowiązkowa, dla wielbicieli Tyrmanda, pozwala go bliżej poznać i wejść do jego świata.
Płodny pisarz i książka napisana nie przez niego, a o nim. Nie jest to kolejna nudna biografia, która uśpi nas po ciężkim dniu, a jakby pudełko wspomnień. Z dzieciństwa mam ogromny sentyment do słowników i leksykonów. Uwielbiam podchodzić do zagadnień hasłowo i to do takich dziwaków jest adresowana ta książka. Ta książka to uporządkowane i zebrane opinie autora o rzeczach i ludziach, mamy trochę ploteczek, ale przede wszystkim doskonale opisany świat powojennej Warszawy, do której Tyrmand dobrowolnie wrócił. Absolutnie obowiązkowa pozycja nie tylko dla fanów Tyrmanda, ale także dla tych, których ciekawi życie elit intelektualnych powojennej Polski. Świetna książka do powolnego czytania.
Dawkowałam sobie tę książkę w racjonalnych porcjach, żeby za szybko się nie skończyła. Jest jak podróż w czasie, jak otwieranie pudełka ze skarbami, możemy wyjmować artefakty i uważnie je oglądać, badać ich fakturę, sprawdzać ich stan. Czytanie tej książki jest niesamowicie realistycznym doświadczeniem. Coraz bardziej świadomie sięgam po dzienniki, czy właśnie tego typu książki, które pozwalają mi przenieść się do świata, którego już nie ma. Dodatkowym walorem tej książki jest również to, że ona zawiera wiele odniesień do twórczości Tyrmanda, co sprawia, że jeżeli jeszcze ktoś nie miał okazji czytać Tyrmanda, to po przeczytaniu Alfabetu Tyrmanda chyba nie będzie miał wyjścia. Ja po przeczytaniu tej książki mam ochotę na powtórne spotkanie z jego twórczością.
Inna sprawa, że Wydawnictwo MG te swoje książki wydaje tak starannie, z ilustracjami, z takim pietyzmem, aż fajnie mieć coś takiego na półce i nawet, nie że czytać od razu w całości, ale po prostu oglądać sobie od czasu do czasu i cieszyć oko.
Katarzyna Mastalerczyk