Victor Drumond (Daniel Auteuil) to rysownik kompletnie nie przystający do współczesnego świata. Nie dość, że nie nadąża za zmianami, cierpi na uwiąd twórczy i od dawna praktycznie nie zarabia, to jeszcze z dnia na dzień rozpada się jego małżeństwo. Marianne (Fanny Ardent) pod wpływem narastającej frustracji wyrzuca go z domu, a Victor zdaje sobie sprawę, że właśnie stracił nie tylko dach nad głową, ale i miłość swego życia. Rozgoryczony i pokonany decyduje się skorzystać z oferty firmy prowadzonej przez dawnego przyjaciela jego syna, Antoine\’a (Guillaume Canet) i odbyć kilkugodzinną podróż w czasie. Mężczyzna wybiera konkretny dzień w 1974 roku, który spędził w klimatycznej paryskiej knajpce Belle Epoque – dzień, w którym w dość nietypowych okolicznościach poznał Marianne.
Współczesny świat to rozpędzony pociąg, a człowiek może albo się temu pędowi poddać, albo powiedzieć: stop, dziękuję – było miło, ale ja wysiadam. Victor wybrał tę drugą opcję, tak jak wielu ludzi z jego pokolenia nie nadążających za obyczajowymi i technologicznymi zmianami, nie godzących się na makdonaldyzację kultury i sprzeciwiających się rozpadowi więzów międzyludzkich. Ne ma co ukrywać bowiem – żyjemy w świecie coraz bardziej płytkiego przekazu medialnego, w którym Facebook i Instagram zastępują realne relacje, a technologia pozwala nam wyłączyć myślenie. Im bardziej nie na miejscu Victor czuje się w XXI wieku, tym mocniej ucieka w przeszłość, do czasów młodzieńczej beztroski, naiwności, ufności i szaleństwa. Nie ma w tym nic dziwnego – człowiek od zawsze miał skłonność do koloryzowania przeszłości, zapominania o złych doświadczeniach i gloryfikowania tych dobrych, oraz sentymentalnego traktowania czasów minionej świetności. A świetność Victora faktycznie dawno przeminęła – dziś to mocno zgorzkniały, nie lubiący własnego syna, cierpiący na kryzys twórczy, zaniedbany facet, który kompletnie nie rozumie współczesnego mu świata. W przeciwieństwie do Marianne, która czerpie z niego pełnymi garściami, myśląc nowocześnie i zachowując się, jakby upływ czasu nie miał na nią żadnego wpływu. Ona również nie jest jednak wolna, o ile bowiem Victor w pewnym momencie staje się niewolnikiem nostalgii, o tyle szalony pęd życia Marianne maskuje jej paraliżujący wręcz strach przed starością. Henryk Sienkiewicz pisał ku pokrzepieniu serc, w mrokach zaborów sięgając do czasów wielkości Rzeczypospolitej, Nicolas Bedos pokazuje natomiast, że ta potrzeba pokrzepienia i eskapizmu jest niezależna do granic państwowych i kulturowych – Polacy końca XIX wieku szukali jej w czasach Chmielnickiego, współcześni Francuzi uciekają na dwór Marii Antoniny lub do ulubionych pubów Hemingwaya.
Tę dychotomię barwnej przeszłości i rozczarowującej teraźniejszości Nicolas Bedos podkreślił umiejętnie bawiąc się scenografią. Współczesny Paryż najczęściej pokazywany jest w mrokach i chłodzie nocy lub w ulewnym deszczu, podczas gdy knajpka Belle Epoque i uliczki wokół niej skąpane są w miękkim, przyjemnym, niemal otulającym widza świetle. Niby proste zagranie, ale robi robotę wprowadzając odpowiedni klimat w oba przedstawiane światy. Tak, scenariusz jest dość przewidywalny – nietrudno domyślić się, w jakim kierunku podąży fabuła i jaki będzie morał tej opowieści. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia dla odbioru filmu, bo choć Poznajmy się jeszcze raz garściami czerpie z popularnych w latach 30. i 40. XX wieku amerykańskich comedies of remarriage, to zachowuje świeżość i wdzięk, nie tylko w ujęciu tematu, ale i w jego realizacji. Nicolas Bedos, występujący zarówno w roli reżysera, jak i autora scenariusza, bardzo dobrze prowadzi narrację, sprawnie omijając wszelkie potencjalne rafy, na jakie tego rodzaju opowieść mogła natrafić. Owszem, jest w historii dwóch par spora dawka cukru, zęby jednak nie bolą, Nicolas Bedos ustrzegł się bowiem przed tanim sentymentalizmem i moralizatorstwem. Nie wali widza po głowie nachalną dydaktyką, lecz delikatnie przypomina, że \”dziś\” – choć obarczone zmarszczkami, bólem w krzyżu i zmęczeniem – może być równie udane jak \”wczoraj\”, a o miłość i szczęście warto walczyć nawet, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna.
Gigantycznym plusem filmu są doskonale rozpisane postacie – ich się nie tylko lubi; w nich się wierzy, tak bardzo przypominają ludzi z krwi, kości i prawdziwych emocji. Daniel Auteuil pokazuje się z najlepszej strony i całkowicie pochłania uwagę widza, choć pozostali członkowie obsady dzielnie dotrzymują mu kroku. Poznajmy się jeszcze raz to film, który dość trudno jest zakwalifikować, choć reklamowany jest jako komedia. Nicolas Bados stworzył jednak miks gatunkowy, w którym elementy typowej francuskiej komedii łączą się z farsą, dramatem obyczajowym, i romansem. Humor ma nienachalny charakter, choć podczas seansu można się nieźle uśmiać. Jednym zdaniem: wszystko jest w tym filmie na swoim miejscu, dając nieco staromodny, ale bardzo satysfakcjonujący efekt. Nie, Poznajmy się jeszcze raz nie jest wielkim filmem, który złotymi zgłoskami zapisze się w historii kinematografii. Najbardziej pasuje chyba do niego określenie \”uroczy\” w całym pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zadaniem comedies of remarriage było pokrzepianie widzów, a film Nicolasa Bardosa bardzo dobrze ten cel realizuje.
Blanka Katarzyna Dżugaj