Midsommar to produkcja, która zaskakuje i paraliżuje; to film, który wnika w podświadomość i nie pozwala o sobie zapomnieć. To dzieło, które przeraża, ale w bardzo specyficzny sposób. Nie jest to film dla fanów rozlewu krwi i potworów z koszmarów. Tutaj najgorszym złem jest człowiek i jego wiara; jego zaślepienie i to, że robi to \”w dobrej wierze\”.
Dani i Christian to para, która chcę się rozstać, jednak w wyniku tragedii, wyruszają razem z przyjaciółmi mężczyzny na wakacyjną wyprawę do północnej Skandynawii. Mała, malownicza wioska wydaje się jak żywcem wycięta z katalogu biura podróży. Ma w niej rozpocząć się festiwal, który obchodzony jest raz na 90 lat. Dla grupy przyjaciół ma to być zabawa i odpoczynek, jednak okazuje się, że mieszkańcy wioski mają dla nich inny plan. Każdy kolejny dzień przeraża coraz bardziej, a obrzędy, w których przyjezdni biorą udział, są niezwykle brutalne i krwawe. Czy komuś uda się przeżyć i wydostać z tego piekła na ziemi?
Pierwsze co mnie w Midsommar zadziwiło, jest to że reżyser całkowicie porzucił koncepcje horroru ponurego, pesymistycznego, który trzeba oglądać w całkowitej ciemności, aby cokolwiek zobaczyć. W tej produkcji akcja rozgrywa się w środku dnia. Jest pięknie, zielono, na niebie nie ma ani jednej chmurki. Wszystko jest sielskie i spokojne, a w połączeniu z tym, co zobaczymy na ekranie później wręcz irracjonalne. I to bardzo niepokoi odbiorcę. Te sprzeczne obrazy nie pozwalają oderwać się od filmu i trudno je sobie ułożyć w głowie. Z minuty na minutę robi się coraz bardziej niepokojąco i dziwnie, a serce przyśpiesza. Miałam wrażenie, że Ari Aster bawi się odbiorcami, wodzi ich za nos formą filmu i wcale się tym nie przejmuje, wręcz świetnie się przy tym bawi.
Im dalej w las, a dokładniej w film, tym coraz większy niepokój i strach; wiemy, że nie wszystko jest takie, jakie być powinno, mamy podejrzenia, ale to, co się dzieję w ostatnich scenach jest… przerażające i zadziwiające. Duży nacisk położono w tym filmie na zbudowanie kultury mniejszości etnicznej; każdy rysunek, malowidło ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości i w wydarzeniach, które mają mieć miejsce. Wnikliwy widz będzie się czuł świetnie, znajdując te wszystkie powiązania. Podobało mi się również to, że kamera nie ucieka przed nagością, scenami brutalnymi, ciałami. Pokazuje wszystko, nie pozostawia niemal nic w sferze domysłów. Wydaje się, że w filmie nie ma miejsce na krew czy obrzydzenie, bo to nie pasuje do formy tego filmu.
Midsommar. W biały dzień to produkcja, która jednocześnie zachwyci i pozostawi oglądającego w wielkim szoku.. Polecam, szczególnie tym, którzy nie przepadają za konwencjonalnymi horrorami.
Katarzyna Krasoń