Czy Guy Ritchie potrafi jeszcze zaskoczyć? To zależy, jak do tego pytania podejść. Wydaje się bowiem, że w formie Ritchie nie ma już nic nowego do pokazania (choć Aladyn zdaje się temu przeczyć), jednak jego fabuły wciąż zadziwiają, choć ich konwencja oparta jest na tych samych zasadach. Po wspaniałym Królu Arturze z 2017 roku, reżyser powrócił do klimatów znanych z Rock?N?Rolli czy Snatcha. I pod wieloma względami Dżentelmeni to powrót szalenie udany.
Mickey Pearson to narkotykowy król zielska, który jednak zaczyna być zmęczony swoim biznesem. Powoli myśli nad emeryturą i wraz z obrotną i energiczną, uwielbianą przez niego żoną, myśli o powiększeniu rodziny. Jednak odejście z branży i pozostawienie biznesu nie jest proste. Jego plantacje są przecież sporo warte…
Dżentelmeni to fantastyczne przedstawienie kilku aktorów – doskonale wypada tutaj Hugh Grant, w specyficznej dla siebie roli prezentuje się zabawnie i kokieteryjnie. Matthew McConaughey jest bardzo energetyczny w roli Mickeya, a posągowa wręcz Michelle Dockery dotrzymuje mu kroku, dzięki czemu łatwo można uwierzyć, że Ten facet zrobiłby dla Tej kobiety wszystko. Z kolei Henry Golding wciela się w rolę narwanego i szalonego członka innej mafijnej rodziny, który bardzo chciałby wejść w buty Mickeya. Bardzo żałuje, że Charlie Hunnam nie pokazał swojego potencjału – nie jest to aktor z nieskończonym repertuarem możliwości aktorskich, ale jednak w pewnych ramach sprawdza się wspaniale, a tutaj zdaje się być człowiekiem na niewłaściwym miejscu, choć zdaję sobie sprawę, że takie mogą być założenia tej postaci – trochę jakby uczłowieczyć zielonego Hulka. Nie można też zapomnieć o Colinie Farrelu, w swoim stylowym dresiku – akurat on do swojej roli wydaje się być stworzony. Tak czy siak Dżentelmeni to w zasadzie świetny pokaz aktorstwa, mocno podnoszącego walory tej produkcji.
Myślę, że wszystkim miłośnikom twórczości Guya Ritchiego nie trzeba wspominać o fantastycznym montażu charakteryzującym większość jego produkcji, o świetnych zwrotach akcji, ciekawych rozwiązaniach fabularnych i czarnym humorze, który wplata w swoje historie – wszystko to oczywiście znajdziemy w jego najnowszym filmie. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że pierwsze dwadzieścia minut seansu absolutne nie wskazuje na to, że obcujemy z dobrym kinem, cieszę się jednak, że się nie zniechęciłam bo kiedy rozwój akcji ujawnia kolejne elementu układanki, wszystko wskakuje na odpowiednie miejsca, a widzom pozostaje czerpać radochę z tego pełnego sensacji, humoru i męskiego pierwiastka kina.
Żaneta Fuzja Krawczugo