Po tytule mogłoby się wydawać, że będzie to książka mocno osadzona w realiach wojny opiumowej w Chinach, ale nic bardziej mylnego. Więc o czym zatem jest ta książka? Wojna makowa to historyczne fantasy wojskowe wprawdzie osadzona w krwawej historii Chin tyle że nie do końca wiemy w jakim wieku. Nie ma tu Brytyjczyków czy Francji, którzy pragną kontroli nad szlakami narkotykowymi. Jest zaś Nikan złożone z kilku raczej zwaśnionych prowincji, pod rządami Cesarzowej oraz Federacja Mugen, z którą wojna wisi na włosku.
Jak możemy się domyślić – w końcu dochodzi do wojny. Widzimy ją oczyma młodej, ledwie 19-letniej Rin. To ciemnoskóra sierota poprzedniej wojny makowej. Pochodzi z wiejskiego południa. Postanawia wbrew wszystkiemu, nawet własnemu rozumowi, zawalczyć o wykształcenie i dostać się do najbardziej prestiżowej uczelni: akademii wojskowej w Sinegardzie. Niczym Kopciuszkowi w baśni dziewczynie udaje się po wielu cierpieniach dopiąć swego. Ale tak jak w bajce nie wiemy jak układało się życie biedaczki u królewskiego boku, tak dobrze poznajemy życie Rin w stolicy. Przekonana, że może wszystko, zderza się z rówieśnikami, którzy są o niebo lepiej przygotowani do nauki. Wszak są oni spadkobiercami wojowników i dumnych rodów całego kraju, bogatymi, uprzywilejowanymi. Ona jest biedakiem, który musi wypełnić statystyki. Wieśniaczką, która ma dać nadzieję innym wieśniakom, ale nie osiągnąć za wiele. Bo pierwszy rok na uczelni to jedno wielkie sito. Pr mocje wywalczają najlepsi, a Rin nie jest ani nad podziw bystra, ani też nie ma umiejętności bojowych. Za to ma cięty język i potrafi pakować się w kłopoty, przez co… tylko ma gorzej. I wśród uczniów, i wśród wykładowców.
Ale jest jeszcze coś co odróżnia Rin od całego rocznika, a nawet całej szkoły: skóra. Początkowo dziewczyna podejrzewa, że to wynik pochodzenia z południa i pracy tragarza opiatów, jednak okazuje się, że nie tylko ona ma inny odcień skóry. Równie smagły jest Altan – mistrz wszystkich wykładanych przedmiotów, pupilek, niesamowity wojownik. I ktoś, kto niebezpiecznie podejrzany…
Początkowo myślałam, że Rin spokojnie zakończy naukę i na początku jej kariery wojskowej przyjdzie jej walczyć u boku rodaków. Niestety nie jest tak różowo. Wojna wybucha nagle. Na tyle nagle, że jako czytelnik byłam skołowana i myślałam, że przegapiłam jakiś rozdział albo ktoś podmienił miejsce mojej zakładki. Każdy z uczniów zostaje przydzielony do jednostki, przyjaźnie i antagonizmy zostają brutalnie zerwane. Rin dostaje najgorszy angaż: zostaje cike. To oddział, który od biedy można nazwać szalonymi asasynami. Podlega on bezpośrednio pod Cesarzową i w czasie pokoju zajmował się usuwaniem z Nikan wrogów korony. Co jednak będzie robił w czasie wojny? Czy kilkoro ludzi może przesądzić losy raczej przegranego konfliktu?
To jednak nie tylko książka o wojnie, choć nie powiem – moje odczucia estetyczne zostały przez liczne opisy aktów bestialstwa wręcz zbrukane. To ten obraz wojny, którego nigdy nie chciałabym oglądać we własnym życiu, we własnym kraju! To też powieść o szamanizmie i różnych podejściach do niego. Każde z bohaterów ma bowiem swoje racje za ufaniem dawnej wiedzy, zwanej tradycją. Tradycja jest jednym z przedmiotów nauki w akademii, jednak nawet przez dyrektora jest raczej uznawana za czcze bajeczki niż przydatne informacje. Okazuje się nawet, że mało kto wybiera ją jako specjalizację. Bo jakiż pożytek bojowy może mieć łączenie się z Panteonem czy medytacja? Okazuje się, że tradycja to nie tylko mity i osiąganie harmonii. Ona może przynieść nawet… ludobójstwo!
To wszystko co oferuje książka? Nie, to dopiero czubek potężnej góry lodowej. Fabuła z łatwością wystarczyłaby na kilka książek! Nic dziwnego, że \”Wojna makowa\” to często nominowany do największych nagród literackiego świata debiut. Bo to olśniewający debiut namalowany pomysłową ręką, która chwyta i nie puszcza. A chwyta za gardło, serce i czasem jaja. Jest pełna wyobraźni, starych bogów, prawd zbyt ciężkich do logicznego rozumienia i zemsty.
To nie jest książka dla osób o słabym sercu. \”Wojna makowa\” to szeroki wachlarz nieprzyjemnych możliwości, gdzie śmierć jest najmniejszym problemem. Autorka jest tak dobra w budowaniu napięcia. Na tyle, że czasem ciekły mi łzy, a czasem czułam gdzieś w trzewiach obracający się powoli nóż. Owszem, to debiut, a debiuty nie są idealne. Złapałam się kilkanaście razy na tym, że przewidywałam akcję. Dziewczyna szła tam, gdzie się spodziewałam, znajdowała tych, których zgadałam, że znajdzie. Jednak nieustannie odczuwałam ostrożność, zastanawiając się, czy wszystko jest podstępem albo kolejnym kłamstwem. Moje oczekiwania były tak różnorodne, że byłam nieustannie zmuszana do siedzenia nad lekturą w skupieniu tylko po to, aby się zorientować. Jeśli chcesz czytać \”Wojnę makową\” dla rozrywki, nie bierz jej do ręki. To będzie coś więcej niż zwykła rozrywka! Pamiętaj też, że to pierwsza część trylogii. Wojna to dopiero początek.
Monika Kilijańska