Historia, która zainspirowała corocznie organizowane wyścigi psich zaprzęgów Iditarod na Alasce, jest jednym z najwspanialszych fragmentów alaskańskiej tradycji. Wyciska ona łzy za każdym razem, kiedy się o niej słyszy. Oto bohaterscy maszerzy i ich wierne psy pędzą przez śmiertelnie mroźną zimę, by dostarczyć surowicę dyfterytu do Nome, mieściny, która odcięta od świata przez zimę, lody na morzu i śnieżycę za oknem zmagała się z epidemią. A surowica ta musiała przejechać 1600 km z Anchorage, dokąd prowadziła kolej. Normalnie ten dystans psie zaprzęgi przebywały w 25 dni. Maszerom z Nome zajęło to 6 dni!
\”Wyścig o życie\” sięga po te właśnie łzy, będąc dość dokładną historycznie, pomimo że fabularyzowaną i nie w pełni kompletną, wersją tej historii, jaką prawdopodobnie otrzymamy. Universal Pictures już pięknie ją zobrazował w wersji animowanej ?Balto? z 1995 roku i tę wersję kocham ja i moje dzieci. Teraz przyszła kolej zapoznać się z filmem aktorskim. Czy będzie takim samym przebojem mojej rodziny? Niestety nie.
Fabuła filmu jest dość wierna z historią. Presley skupia swoją historię na maszerze Leonardzie Seppali, którego sam gra w filmie. Przez pierwsze 45 minut widzimy cykl życia Seppali od radości do tragedii – jest żonaty z tubylczą kobietą, mieszka na Alasce i tworzy więź ze zwierzętami, które tam mieszkają. Jako zapowiadany maszer, w przeszłości wygrał Alaskan Sweepstakes Race, ale zaledwie kilka miesięcy po tym, jak jego żona urodzi córkę, dochodzi do tragedii. Kobieta umiera, pozostawiając córeczkę i zrozpaczonego męża w mieście, które traci właściwie jedyny zakład pracy: kopalnię.
Jakby tego było mało w 1925 roku, ledwo kilka lat po śmiercionośnej pandemii hiszpanki, na którą też w Nome zmarło 1/3 społeczności inuickiej, wykryto przypadek szybko rozprzestrzeniającej się błonicy. Po takiej tragedii każda większa choroba zakaźna była na pierwszych stronach gazet. Nic więc dziwnego, że media alaskańskie żyły historią odciętego miasteczka Nome, które zgłosiło przypadek błonicy i braki w zaopatrzeniu miejskiego szpitala. Jedynym ratunkiem było sprowadzić surowicę. Był jednak problem: jak.
Ścierały się tu dwa pomysły, jedynie możliwe w taką pogodę: psi zaprzęg i kolej oraz samoloty. Każdy miał jakieś problemy. Kolej docierała nie do samego miasta, więc trzeba by było tradycyjnie zapakować lek na sanie i ile sił w łapach biec przez trzaskający 30-40-stopniowy mróz. To śmiercionośne zadanie, bo płuca zwierząt i ludzi nie przetrzymują takich temperatur za długo. Samoloty byłyby szybsze, bo w dwa dni poradziłyby sobie z dostarczeniem przesyłki. Jednak stały uziemione: nie było lądowisk, pilotów, możliwości pogodowych. Mimo prób nie dały radę. Nad technologią i lobbistycznymi zapędami właściciela firmy lotniczej wygrał pragmatyzm gubernatora Alaski i jego decyzja o powierzenie przewozu psim zaprzęgom, jak to zawsze się robiło. Zostało to nawet okrzyknięte decyzją z epoki kamienia.
Zespoły przekazywały butelki z antytoksyną co kilkaset kilometrów, wzdłuż szlaku Iditarod, szlaku pocztowego dla psów zaprzęgowych, który przechodził przez miasta górnicze. Musiały nie tylko dbać, by się nie zgubić, nie zamarznąć, ale i by nie stłuc butelek czy też nie zmrozić ich za bardzo. Co stację butelki rozmrażano.
Dokopując się do historycznych źródeł, dowiedziałam się, że maszerami byli Inuici, Atabaskańczycy, tubylcy, pocztowcy przyzwyczajeni do tej trasy, a nie osoby, które wygrywają wyścigi, jak bohater filmu, Seppala. To wielki grzech zaniedbania, który jest przekazem samej historii.
Dramatyzmu filmowi dodają przede wszystkim fikcyjne elementy. Rozmowa głównego bohatera, Seppali, ze zmarłą żoną, kiedy z zimna miał przywidzenia, budzący go ze snu krzyk córki, która przecież leżała w malignie w szpitalu. Pięknie też ukazana jest alaskańska przyroda. Jednak nie ratuje to filmu. Na wiele sposobów narracja przypominająca radiową relację z wyścigu i muzyka nie zapewniają wstrząsającego napięcia. Sceny rozluźniające nie są naturalne i nie spełniają swojej funkcji, będąc nawet irytującymi. \”Wyścig o życie\” próbuje stworzyć dramatyczną narrację z tej historii, ale film nie zapewnia żadnej głębi ani jej bohaterom, ani historii, a bez emocjonalnego zaangażowania widza cała historia upada.
Monika Kilijańska