Mam świadomość, że gdy doszło do wznowienia książki “Oczy ciemności”, tematyka książki była na tak zwanej fali. Dopiero co rozpoczęta pandemia, no i traf chce, akurat w wydanej niemalże 40 lat wstecz, pojawia się wirus o nazwie Wuhan 400. Całkiem przypadkowo lub nie, tego już należy pytać specjalistów od teorii spiskowych. W każdym razie – wydawca wiedział co zrobić. Rzutem na taśmę, niczym chleb dla wygłodniałych, wznowiono książkę, która miała nakarmić żądnych spisku. I tak oto ukazała się odnowiona wersja, jednej z pierwszych książek Deana Koontza.
Teraz, wchodzę ja, niecała na biało, a raczej osnuta pomrocznością, może przyćmiona informacjami o wirusie. Ponieważ gdy, owa książka szalała w internecie, jako przepowiednia zagłady ludzkości, zaciekawiłam się nie mniej, nie więcej, opisem dotyczącym dziwnej śmierci chłopca oraz jeszcze bardziej, niepokojących rzeczy, dziejących się w domu. O wirusie, dowiedziałam się później. Długo później. A czy książka była tym, czego oczekiwałam – musicie mi wierzyć, nie miałam pojęcia, że to w TEJ książce pojawia się nazwa wirusa, ze słynnego miasta.
Ot, chciałam poczytać coś strasznego. I poczytałam.
Gdy Tina otrzymała tragiczną wiadomość, że jej syn nie żyje, a ciało jest w dosyć opłakanym stanie, ani przez chwilę nie myślała, by zobaczyć zwłoki. W końcu, zmarłych lepiej pamiętać w tej dobrej formie. Poza tym sama świadomość, że jej dziecko zostało pozbawione życia w tragicznych okolicznościach, wystarczyło, by, nie chcieć myśleć o oglądaniu ciała. Przecież, to już i tak, nie był jej syn. Została sama i musiała uporać się z ogromną stratą i bólem.
Niemalże w rok, po śmierci syna, Tina odkrywa dziwne zjawiska w jego pokoju. Na tablicy, która stała nieruszana, pojawia się napis – Nie umarł. Kobieta jest przekonana, że ktoś chce wyprowadzić ją z równowagi i celowo umieścił właśnie taki napis. Niepokoi ją tylko fakt, że do pokoju, nie ma nikt wstępu. Jest zamknięty na klucz cień podejrzenia, pada na byłego męża. Tylko niepokojące zdarzenia, zaczynają wychodzić poza mury domu, a główny podejrzany okazuje się niewinny.
Gdy sytuacja zaczyna budzić coraz większy niepokój, Tina postanawia wtajemniczyć swojego przyjaciela. Byłego agenta służb specjalnych. Oboje rozpoczynają grę o najwyższą stawkę, nie mając pojęcia, kto jest ich przeciwnikiem. A śmierć jej syna, nie była zbiegiem okoliczności, tylko czymś o wiele gorszym i groźnym.
Początek książki i zdarzenia, które zaczynają się dziać w domu głównej bohaterki, na początku wywołały we mnie niepokój, nawet pewien dreszczyk emocji. Bo wiadomo, zjawiska paranormalne działają na wyobraźnie. Później sytuacja zaczyna nabierać rozpędu, a wraz z nią, fabuła traci na atrakcyjności. Momentami trąciło absurdem i sytuacje, które powinny wzbudzić strach czy napięcie, najnormalniej w świecie były zabawne.
Jeśli ktokolwiek, sięgnął po książkę z myślą o wirusie, albo ma jeszcze w planach poczytać o słynnym Wuhan 400, może się srogo rozczarować. Fabuła może i pewnym momencie nawiązuje do tego wątku, ale jest on znikomy, jakoś opisany na łapu-capu, bez konkretnych informacji. Bardziej chodziło o wyjaśnienie zagadki informacji dotyczącej, że chłopiec nie umarł. Potwierdzenie lub wykluczenie jej autentyczności.
Mnie zafascynował wątek paranormalny, ponieważ o ile na początku, wzbudził pewne emocje i efekt gęsiej skórki, tak później chciało mi się śmiać. Widać, że autor chciał zagrać na wyobraźni, ale zgubił koncept.
Zakończenie mnie rozczarowało, wywołało złość i miałam ochotę trzepnąć książkę gdzieś w kąt. Nie wiem, co to miało być? Czyżby Dean Koontz, zapomniał dopisać, chociaż kilka zdań wyjaśniających co dalej? Odniosłam wrażenie, że ostatnia strona została nagle przerwana, albo się zgubiła i nie została wydrukowana. Według mnie jest to zbrodnia. Jestem zawiedziona. Nie umiem pozytywnie ocenić całości. Bo właśnie zakończenie miał być kluczowe.
Agnieszka Bruchal