Matka jest tylko jedna, zawsze kocha, zawsze jest najlepszą matką. Niestety to mit. Bo matka może i naprawdę często popełnia takie błędy, że staje się dla dziecka toksyczna. Książka Ireny Stanisławskiej i Roberta Rutkowskiego pt. “Toksyczna matka. Jak się bronić przed jej wpływem i ustalić granice” opowiada nie tylko o trudnych relacjach z matkami pacjentów gabinetów psychoterapeuty, ale także pokazuje, że można radzić sobie z taką relacją.
Właściwie od razu zostajemy wrzuceni na głęboką wodę. Pierwszy rozdział jest bowiem autoryzowanym wywiadem z pacjentami gabinetu Rutkowskiego. Są to historie pełne kar cielesnych, znęcania psychicznego, podkopywania poczucia wartości, tłamszenia własnego JA. Dorosłe dziś osoby, czasem już w wieku starczym, nadal żyją w przeświadczeniu, że matka to świętość. Miały problem z powiedzeniem o swoich przeżyciach głośno. Książka to przecież nie jest bezpieczny gabinet lekarski.
Po serii rozmów z pacjentami dostajemy rozmowę z samym Robertem Rutkowskim, prowadzoną przez znakomitą dziennikarkę Irenę Stanisławską. Rozmowa ta mogłaby być wstępem do wprowadzenia porad, jednak w moim mniemaniu nie znajdziemy ich tu. Owszem, Rutkowski wspomina swoje sposoby na radzenie sobie z toksycznym dzieciństwem, z odrzuceniem, brakiem rozmów w domu, czego sam doznał. Pokazuje, że może to być katalizatorem późniejszych problemów w związkach czy z używkami. Jednak nie pokazuje za bardzo, jak tego dokonał. W ostatnim rozdziale otrzymujemy ledwo kilka rad jak np. świadomy oddech. Niby to praca nad sobą, którą możemy sami zastosować w domu, jednak wydaje mi się, że osoba napiętnowana przez toksyczną rodzicielkę będzie potrzebowała nadzoru psychoterapeuty, by choćby te oddechy świadomie robić.
Autorzy opisują toksyczne relacje z rodzicami, głównie matkami. To nie tak, że tylko matki powinny czuć się winne, ale, jak podkreśla Robert Rutkowski, to one stanowią podwaliny udanych relacji w dorosłym życiu ich dzieci. Poznajemy genezę toksyczności i zamknięte koło, jakim jest przechodzenie wzorców z matki na córkę i znowu z matki na córkę… Jako kobieta być może jestem wyczulona na wtłaczanie matek w tak poważną rolę, jaką jest właściwie samodzielne ukształtowanie młodego człowieka. Wiem, że nie tylko dom pozwala skorupce nasiąkać za młodu, wpływa na dziecko naprawdę sporo czynników. Rozumiem, że mogą być kobiety, które nie chcą mieć dzieci nie z powodu jakiegoś strachu. Jestem przekonana, że wspierający partner jest w stanie odtruć atmosferę. Dlatego nie do końca zgadzam się z wieloma tezami czy pomysłami na radzenie sobie z problemem toksycznej relacji z matką. Chociaż może zwyczajnie za bardzo jestem negatywnie nastawiona i ktoś inny odbierze lekturę jako bardzo wartościową.
Książka jest dosyć krótka i po skończeniu miałam wrażenie, że temat nie został wyczerpany, a ledwo dotknięty. Dostałam smutne historie, przy których pewnie niejedna osoba przytaknie, wspominając swoje relacje z rodzicami, ale przy tym autorzy nie wyposażyli mnie, czytelnika, w narzędzia, by samej poradzić sobie z negatywnymi emocjami po przeczytaniu tychże historii. Nie daje się też czytelnikowi za bardzo nadziei, pokazując, jak trudne jest wyjście pokoleń z tego błędnego schematu wychowawczego. Nie czułam się przepełniona pozytywnymi myślami, bogatsza w wiedzę, a zwyczajnie zdołowana. Nie tego oczekiwałam po lekturze “Toksycznej matki” i nie wiem, czy warto ją polecać, chyba że komuś, kto nie ma problemów tego typu.
Monika Kilijańska