Nie ma chyba takiej osoby, która nie słyszałaby chociaż raz o przygodach osieroconego czarodzieja imieniem Harry. Harry Potter wkradł się wiele lat temu w światową rzeczywistość i zakorzenił się w niej tak mocno, że… jest dosłownie wszędzie. I poza ekranizacją siedmiotomowej serii książek o jego przygodach i poczynaniach w Hogwarcie, powstało całe mnóstwo “dodatków”, które chce mieć każdy Potterhead – od różdżki i kociołka zaczynając, na podręcznikach ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa kończąc. I tym między innymi jest Quidditch przez wieki.
Ważną rzeczą, jaka tyczy się tej publikacji, jest fakt, iż kwota z jej sprzedaży zasila konta fundacji, które wspierają dzieci, które pomocy potrzebują. Wielkie brawa dla autorki!
Książka ta ma niebagatelną wartość kolekcjonerską – wydanie ilustrowane zachwyca ręką liny Gravett, która wykonała kawał dobrej roboty, sprawiając, że teoria zawarta na kartach tego “podręcznika” ożywa i dostarcza więcej frajdy, niż można by zakładać. Nie można oderwać oczu od tych barw, rysunków, ilustracji i nie można przestać piać z zachwytu nad tym, jak prezentuje się ta książka całościowo od strony graficznej… bo to pod tym względem majstersztyk.
Jednak gdyby ująć kunszt ilustratorki, odjąć te barwy zdobiące kolejne strony i okładkę, okazałoby się, że treściowo nie jest to arcydzieło. Ot takie tam czytadełko, które może w jakimś stopniu uzupełnia potterowe uniwersów, jednak… brakuje mu magii, którą roztaczała wokół siebie główna, siedmiotomowa seria.
Nie napiszę, że jest to całkowici nudna pozycja, bo tak nie jest. Pod pewnymi względami można znaleźć w niej coś ciekawego albo jak w moim przypadku – zabawnego, bo kilkukrotnie parskałam śmiechem, wertując książkę rozdział po rozdziale. Miłym zaskoczeniem był też polski akcent, który przewija się dwukrotnie w “Quidditchu przez wieki”.
Być może trąci ten tytuł pewnym wymuszeniem, w jego stworzeniu, bo miałam chwilami wrażenie, że nie do końca autorka wiedziała, jak to pociągnąć, by miało to przysłowiowe ręce i nogi, ale koniec końców dowiedziałam się czegoś o ulubionym sporcie czarodziejów i jego wielowiekowej ewolucji, trudnej drodze, jaką “przeszed”, by przybrać obecną formę. A i producenci mioteł nie są bez znaczenia.
No i mimo wszystko nie można odmówić J.K. Rowling wyobraźni – wymyślenie tego wszystkiego, musiało być mocno czasochłonne. Czy było warto? To kwestia indywidualna.
Czy więc warto zaopatrzyć się w ilustrowaną wersję “Quidditcha przez wieki”? Jak myślicie?
Michalina Foremska