Wyobraź sobie, że budzisz się sam, totalnie sam, odkrywasz, że jesteś przypięty do aparatury podtrzymującej życie i totalnie nie pamiętasz, jak się tam znalazłeś. Wielu osobom od razu na myśl przyszedłby szpital, śpiączka, wypadek, ale nie Rylandowi Grace?owi. Choć faktycznie obudził się właśnie w takiej sytuacji, dość szybko odkrył, że znajduje się na statku kosmicznym i dryfuje w przestrzeni. Stopniowo zaczął sobie wszystko przypominać, aż w końcu zrozumiał, co jest grane. Nigdy już nie wróci na Ziemię.
Andy Weir zyskał rozgłos dzięki swojej pierwszej powieści, której filmowa adaptacja również zyskała spore uznanie. Marsjanin był naprawdę doskonałą książką, powiewem świeżości w science-fiction, czymś, co w sumie graniczyło pomiędzy fikcją a rzeczywistością (bo przecież mamy w planach kolonizację Czerwonej Planety, więc te wydarzenia naprawdę nie były czystą abstrakcją!). Jego kolejne dzieło, Artemis, nie zyskało już takiego poparcia, choć nie ukrywam, że mnie osobiście całkiem się podobało. Może było typowo hollywoodzkie, ale dobrze bawiłam się w trakcie lektury. Z kolei Project Hail Mary to coś, co jest jakby powrotem do motywów znanych z pierwszej powieści. I choć faktycznie można tutaj dostrzec niemal te same zagrywki ze strony autora, to mimo wszystko zaprezentowana historia jest bardzo przyjemna.
Akcja rozgrywa się dwutorowo. Z jednej strony towarzyszymy Rylandowi Grace?owi w przestrzeni kosmicznej, stopniowo odkrywamy sekrety jego misji, widzimy, jak się ona rozwija. Z drugiej strony stajemy się świadkami tego, jak zwyczajny nauczyciel przyrody (choć ze stopniem doktora, mający na pieńku ze środowiskiem akademickim) stał się częścią światowego projektu rządowego mającego na celu ratowanie całej ludzkości. Te retrospekcje są równie istotną częścią powieści co teraźniejsze wydarzenia, gdyż stanowią mocne, solidne podstawy całej historii. Wydaje mi się, że tak naprawdę ich stosunek w tej powieści wynosi 50 do 50.
Na nudę zdecydowanie nie będziecie tutaj narzekać. Choć wydawałoby się, że samotny astronauta nie ma nic do zaoferowania, to już od samego początku okazuje się, że Grace ma na głowie ogrom spraw i to niesamowicie istotnych. Jego samobójcza misja może ocalić całą planetę, zatem szybko musi wziąć się w garść, rozpocząć prace w laboratorium, odkryć tajemnicę istnienia astrofagów, które zżerają Słońce. Sprawa nabiera jeszcze ciekawszych aspektów, gdy na jego drodze pojawia się nieoczekiwany sprzymierzeniec. Oto spotkanie z obcą cywilizacją! Nie ukrywam, że ten wątek był tak uroczy, sympatyczny, cudowny, że po prostu rozczulił mnie do granic możliwości. Nie brakowało w nim też humoru, bo przecież nie można być cały czas poważnym, prawda? Każda istota potrzebuje chwili oddechu.
Ryland Grace nie jest typowym bohaterem, jakiego obraz być może pojawia Wam się przed oczami. Tak właściwie to został niejako przymuszony do wykonania tego zadania, a wcale nie pałał do niego entuzjazmem. Jest za to wybitnym naukowcem, który w bardzo znaczącym stopniu przyczynił się do rozwoju tytułowego projektu. Na swojej drodze spotkał innych kolegów po fachu, specjalistów z całego świata, a także kobietę, która dowodziła całym planem i nie przyjmowała żadnych wymówek ani słów sprzeciwu. Chodząca rakieta, twardo stąpająca po Ziemi, wychodząca z założenia, że cel uświęca środki. Mocny charakter.
Andy Weir świetnie operuje słowem i w tak umiejętny sposób opisuje całą historię, że naprawdę nie sposób się w nią nie wczuć. Cała podszewka naukowa jest zaprezentowana niesamowicie realistycznie, a szczegółowe opisy dają nam naprawdę pełny obraz nie tylko sytuacji, ale i całego statku, na którym rozgrywa się akcja. Weir postanowił też pokazać światu swoją wizję obcej inteligencji, która była zaskakująca, ale również doskonale opisana. Z przyjemnością śledziłam poczynania bohaterów, zarówno od strony przygotowawczej, tej, którą mieliśmy okazję poznać dzięki wspomnieniom głównego bohatera, jak i już sam efekt, czyli na pozór beznadziejną misję Grace’a.
Projekt Hail Mary to naprawdę bardzo przyjemny kawałek science-fiction z dosyć nieoczekiwanym zakończeniem. Choć faktycznie były tutaj powielone pewne zagrywki znane już nam z Marsjanina, to i tak doskonale się bawiłam i chętnie obejrzę ekranizację, która już jest zaplanowana i wiemy, że główną rolę odegra Ryan Gosling. Sympatyczna i intrygująca historia, z zaskakującymi zwrotami akcji, motywami naukowymi (choć autor puszcza tutaj wodze fantazji, ale w przypadku fikcji literackiej jest to dopuszczone, prawda?) i lekkim humorem. Zdecydowanie mi się podobało!
Magdalena Senderowicz