Pamięć ludzka jest ulotna. Dlatego wiele wspomnień byłych więźniów obozów koncentracyjnych i zagłady, wydawanych po II wojnie światowej jest naprawdę w druku wiele. Mimo że to wstrząsające świadectwa potworności i barbarzyństwa, z jakimi spotkali się więźniowie, zawierają one pewne luki, uogólnienia. Nie pokazują codzienności, tylko najbardziej zapamiętane chwile walki o przeżycie. Jednak w wypadku wspomnień więźnia obozów Mauthausen i Gusen, malarza Alda Carpiego, jest inaczej. Carpi pisał bowiem na bieżąco.
Nie było to łatwe. Pisanie wiązało się nie tylko z brakiem papieru, ale także karą śmierci w przypadku wykrycia liścików. A Carpi pisał nigdy niewysłane listy do swojej żony Marii. Właściwie dzień po dniu opisywał codzienność w obozie, widzianą ze swojego okienka w pracowni malarskiej. Carpi miał bowiem talent, a z tego talentu korzystali także Niemcy. Aldo nie tylko rysował znajdujące się w prosektorium preparaty, ale także portretował władze obozu czy żony dowódców.
Jeśli dodam, że w momencie uwięzienia Aldo Carpi był czterdziestoośmioletnim mężczyzną, mogłoby się wydawać, że to cud, że przeżył. Pierwszą jego praca miały być kamieniołomy i Aldo wiedział, że tam długo nie pociągnie. Metodą poleceń udało mu się dostać do baraku malarzy i tam pracować przy czymś, co wydaje się lżejsze: obrazami i szkicami. Lekka fizycznie praca pod dachem, bez morderczego bicia i przyzwoite wynagrodzenie w postaci dodatkowych porcji jedzenia pozwoliły mu na spokojną egzystencję w tym okropnym miejscu.
Nie jest to jedyne wydanie wspomnień Carpiego po polsku, jednak to może się poszczycić nie tylko przetłumaczeniem samych listów do Marii, ale także wzbogaceniem o komentarz do nich od samego autora. Bardzo ciekawe są także zebrane dokumenty i fotografie zdjęć prac Aldo, przypisy traktujące o osobach wymienionych w książce oraz spis dzieł namalowanych i narysowanych przez Carpi w obozie.
Kartka po kartce oglądamy obraz kochającego męża i jego rodziny, który dodatkowo niezmiernie wierzył w boską interwencję. Aldo był religijnym człowiekiem, kochającym Włochy. Potrafił podzielić się z innymi tym, co miał, często polecał innych Włochów do lżejszych prac. Nie osądzał ani faszystów, ani Niemców, ani kapo, ani innych więźniów. Przyjmował to, co mu przyniósł los, ze stoickim spokojem, wierząc, że Bóg zaplanował mu już powrót do domu, do żony i dzieci.
Ciekawą jest nie tylko część dotycząca obozów, ale także oczekiwania po wyzwoleniu na repatriację. Był to czas niepokoju: co będzie dalej z Włochami, kto przejmie władzę, czy Włochy będą musiały oddać jakiś teren Francji, wreszcie, kiedy przyjdzie pora na to, że on, tu już malarz Amerykanów, będzie mógł wrócić do kraju?
Ze względu na charakter prowadzenia historii, nie jest to prosta fabuła, która chwyta za serce. Otrzymujemy narrację pierwszoosobową, która przez większość czasu jest bardzo chaotyczna. Aldo często pisze niezrozumiale, co, jak sam zauważa, wynika tylko z faktu, że chce zwyczajnie wyrzucić wszystko z serca, nie bacząc, czy ma to sens dla adresata listów, czyli żony. W kilku miejscach Alda nawet zawodzi pamięć i myli daty wydarzeń. Do tego często wspomina dni spędzone w domu, z dziećmi, wspomina kolegów z uczelni. Przeszłość mocno miesza się z teraźniejszością. Często towarzyszą mu wyrzuty sumienia, bo mógł przecież zrobić więcej, by uratować przyjaciół. Te wszystkie wątki mocno spowalniają historię i wprowadzają fabularnie bałagan, jednak mimo to warto przeczytać Dziennik z Gusen. Jest to bowiem bardzo prawdziwy obraz KL Mauthausen-Gusen.
Monika Kilijańska