Literatura erotyczna to nie jest coś, po co sięgam często. Był jednak taki czas, kiedy niczym seria z cekaemu jechałam tylko na tym gatunku. Potem nadeszła chwila, gdy czułam przesyt takimi historiami i musiałam zrobić sobie przerwę. Miałam też wrażenie, że poza zmianą scenerii i imion bohaterów nie zmienia się w takich historiach zupełnie nic. I po kolejnej przerwie nastał czas, by zmierzyć się z erotykiem ponownie. W przypadku “Zgubnego pożądania” nie wahałam się, ponieważ z piórem Danki Braun miałam już do czynienia. Tyle tylko, że w innej odsłonie…
Kryminalna natura powieści Danki Braun zapisała się w mojej pamięci, jako element sprawiający, że od historii nie sposób się oderwać. Tamte książki po prostu połykałam, chcąc jak najszybciej poznać zakończenie, a w międzyczasie nie szczędziłam sobie dobrej zabawy. Z wariantem erotycznym mam problem, bo niestety autorka nie uwiodła mnie tą historią. Czytałam ją, bo czytałam, jakoś tak kartki same się przewracały i o dziwo czas przy “Zgubnym pożądaniu” płynął całkiem szybko, bo nim się zorientowałam, finiszowałam z przerażeniem w oczach, że zegar wskazuje czwartą nad ranem, jednak więcej emocji ta książka we mnie nie wzbudziła.
Sam pomysł na fabułę, przynajmniej na te “pierwsze” pięćdziesiąt kilka rozdziałów (z sześćdziesięciu dziewięciu ogółem), był dość sztampowych. Romans między pracodawcą a pracownicą był powielany wielokrotnie. Wstrzemięźliwość seksualna jednego z partnerów w związku, popychająca drugą połowice w ramiona innej osoby, też nie jest nowym pomysłem. Pozostaje więc kwestia splecenia z tego sensownej fabuły, która mimo wszystko potrafiłaby czytelniczkę zaciekawić. Mnie nie zaciekawiła, chwilami wręcz dostawałam irytacji, że to wszystko takie rozwleczone, nijakie i na siłę rozciągane. No i samej erotyki jest tu jak na lekarstwo. Bo dwa zdania o tym, że on ją posiadł tu, czy tam, że zrobił jej minetkę a ona jemu klasycznego loda… Powiedzmy sobie szczerze, że to o wiele za mało, by skategoryzować powieść jako erotyczną. Co najwyżej jest to powieść kobieca, a właściwie powieść obyczajowa z elementami o zabarwieniu erotycznym i… kryminału.
I tutaj przechodzimy do tej lepszej “części” opowieści, bo gdy na pierwszy plan wysuwa się policja, nawet jeśli epizodycznie, to historia robi się szalenie ciekawa i wtedy tak, ciężko oderwać się od książki, póki nie pozna się ostatniego słowa. Aczkolwiek samo zakończenie, no cóż… jest do cna przewidywalne. Niemniej to, co się dzieje przed nim, warte jest uwagi.
Co do bohaterów. Nie są wyjątkowo oryginalni. On przystojny i bogaty. Ona niemajętna, acz inteligentna i piękna, choć początkowo niezdająca sobie w pełni z tego faktu sprawy. Ani jedno, ani drugie nie zbudziło we mnie sympatii. Chwilami, pomimo iż scena nakazywałaby zupełnie co innego, byli cholernie infantylni. Często niepotrzebnie ordynarni.
Większość postaci drugo- i dalszoplanowych też niczym ciekawym się nie wyróżniali, ale jak wiadomo, musi być jakiś ktoś, kto sprawia, że uśmiech pojawia się na twarzy i tutaj z pewnością babcia głównej bohaterki była tym kimś.
Toteż jeśli szukacie książki, od której dostaniecie rumieńców na twarzy, a puls wam przyspieszy, to z pewnością nie będzie to ta powieść. Jeśli jednak szukacie czegoś niezobowiązującego, do przeczytania w jeden, góra dwa wieczory przy akompaniamencie ulubionej muzyki i towarzystwie kubka herbaty (i w sezonie zimowym koca), to możecie rozważyć “Zgubne pożądanie”.
Michalina Foremska