“Bardzo długie popołudnie” odczekało naprawdę długo w kolejce do przeczytania. I myślę, że dobrze się stało, ponieważ moment, w którym sięgnęłam po tę książkę, był dla mnie na tyle trudny, że potrzebowałam zajęcia umysłu zagadką kryminalną. W dodatku akcja rozgrywa się schyłkiem lat 50. ubiegłego wieku w Kalifornii. Co za tym idzie, będzie sporo udawanego szczęścia gospodyń domowych w bogatych dzielnicach, jak również rasizmu. A wszystko za fasadą pastelowego piękna.
Ruby nie znosi swojej pracy. Jednak bycie czarnym, nie daje zbyt wielkiego wyboru na rynku pracy. Musi się chwilowo pogodzić, że jej marzenia, chociaż osiągalne, muszą zostać odroczone na inny termin. Teraz, zmierza do pracy, gdzie znowu będzie musiała znosić upokorzenia ze strony białych pracodawców.
Tego dnia spóźniła się do pracy, wiedziała, że pani Ingram nie będzie zadowolona, niestety autobus jechał zbyt długo. To też, musiała dłużej pracować, niż było zaplanowane. Gdy wyszła do domu Joyce Honey, było kwadrans po piątej. Do tego domu nie szła w stresie, w prawdzie mąż pani Honey, nie lubił, gdy była podczas jego powrotów, to jednak z jej strony, nie poczuła się kimś gorszym i poniżonym. Można by się pokusić o stwierdzenie, że czuła się w pewien sposób zżyta z Joyce. Bardzo lubiła jej dwie córeczki.
Dlatego, gdy tego feralnego popołudnia zmierza w stronę posesji państwa Honey, z zaniepokojeniem dostrzega starszą córeczkę. Dziewczynka czeka, ale jej zachowanie jest nieco dziwne. Ruby zabiera małą ze sobą i kieruje się w głąb domu. Na miejscu słyszy płacz młodszej córeczki, dlatego jej kroki kierują się w stronę pokoiku dzieci. Dopiero później, odkrywa w kuchni ślady krwi i nieobecność Joyce Honey.
Detektyw Mick Blanke sprawdza ślady pozostawione w domu ofiary. krwi jest sporo, ale nie na tyle dużo, by sądzić, że mogłaby być przyczyną bezpośredniej śmierci kobiety. Zatem, co się stało z panią Honey i kto ewentualnie przyczynił się do jej zniknięcia?
Zatrzymana czarnoskóra Ruby, rzecz jasna nie jest podejrzana. Tak naprawdę nie powinna być w więzieniu, ale kolor skóry, bardzo często był powodem samym w sobie, by uznać daną osobę za podejrzaną.
Dla Micka sprawa wygląda dosyć dziwnie, niby powinien szybko odnaleźć kobietę – lub jej potencjalne zwłoki. A jednak w sprawie jest wiele nieścisłości. Mieszkańcy niechętnie chcą współpracować, wypowiadając się oględnie na zadawane pytania. Nawet przybycie na spotkanie komitetu, do którego należała zaginiona, nie naprowadza na konkretne tropy. Wszyscy są uprzejmi, mają swoje do powiedzenia, ale niewiele wnoszącego do rozwiązania zagadki.
Między czasie. Ruby również próbuje się dowiedzieć, co stało z jedyną osobą, w tym udawanym i nieszczerym światku, która była jej przychylna. Jako osoba, która ma być niewidzialna i tak jest, też traktowana. Może wiele usłyszeć albo też zobaczyć. Z pozoru nieważne detale, mogą okazać się kluczowe w rozwiązaniu zagadki.
Czy jest coś, co ukrywała Joyce Honey, ta piękna, dobra matka i żona? Dlaczego stała się jej krzywda i gdzie się podziewa? Jak wygląda prawdziwe życie wypielęgnowanych, ładnie ubranych i zawsze uśmiechniętych gospodyń domu?
Dopiero po przeczytaniu książki, zwróciłam uwagę na opinie do niej. I cieszę się, że wcześniej się nimi nie zainteresowałam. Ponieważ z pewnością podeszłabym ze zniechęceniem i rezerwą. A tak, zaczęłam czytać książkę, której opis fabuły wydawał się intrygujący. Według niektórych czytelników “Bardzo długie popołudnie” jest łudząco podobna, do innej historii, szczerze nie mam zielonego pojęcia, o jaką chodzi. Na szczęście dla mnie, nie miałam porównania i czytanie było ogromną przyjemnością.
Według mnie fabuła ciekawa i zgrabnie poprowadzona. Czułam zainteresowanie z każdą kolejną stroną, a zagadka dotycząca Joyce, była dla mnie, bardzo zgrabnie ukryta. Szczerze mówiąc, do samego końca, nie wiedziałam kto, stoi za zniknięciem kobiety. W prawdzie nie miałam swoich typów, jak to nie raz bywało. Tym razem, po prostu czytałam i oczekiwałam rozwiązania.
Zachowany klimat lat 50., możemy spotkać panie z dobrych domów. Przykładne żony i matki. Pięknie ubrane w eleganckich wystrojach wnętrz. Wszystko, sztuczne i naciągane. Bo w większości, za pięknym uśmiechem, kryły się nieszczęśliwe żony i matki. Często sfrustrowane rolą, której pełnienie przerastało.
Jest również druga strona tego świata. A dokładnie, czarnoskórzy mieszkańcy. Wegetujący w zapyziałych mieszkaniach, które z pewnością nie nadawały się do życia. Często wykorzystywania za śmieszne pieniądze. Poniżani w najrozmaitsze sposoby.
Właśnie w tych okolicznościach, detektyw będzie musiał prowadzić swoje śledztwo. Gdzie jedyna, wiedząca i widząca kluczowe elementy układanki osoba zostanie zdyskwalifikowana z powodu koloru skóry. Czy będzie możliwe rozwikłanie zagadki, czy uciekający czas zadziała na niekorzyść odnalezienia zaginionej? I czy w ogóle będzie istniała jakakolwiek szansa na odnalezienie żywej? A przede wszystkim, kto okaże się winowajcą?
Agnieszka Bruchal