Każdy ma czasem takie myśli, by spakować się i wyjechać na Podlasie. Podobnie było z Hubertem Meyerem, znanym profilerem, który pragnął odsapnąć trochę od swojej sławy, naładować akumulatory. Wychodzi jednak, że nawet we wsi na końcu świata wcale nie jest sielsko i anielsko, a przyjdzie mu zajmować się swoją pracą.
Oto w leśnych ostępach, gdzieś pod Narwią, w jedną noc dochodzi do dwóch krwawych morderstw. Oczywiście małe społeczeństwo żyje plotkami, szczególnie o nowo przyjezdnych. Nic dziwnego więc, że szybko po jatce u drzwi chatki Meyera stoi komendant lokalnej policji z prośbą o pomoc w znalezieniu zbrodniarza, zwanego Balwierzem z Narwi.
Okazuje się, że ofiarami są młody chłopczyk i ksiądz. To ich życie musi poznać profiler, by przygotować portret psychologiczny sprawcy. Poznać ich rodziny, sąsiadów, grupy, do których należą, jak choćby koło łowieckie, do którego należał ksiądz. W Narwi, choć wszyscy wszystko o sobie nawzajem wiedzą, to nie jest to wiedza dostępna dla kogoś spoza wioski. Czy zmowa milczenia nie jest przypadkiem na rękę mordercy, który może znowu się aktywować?
“Balwierz” to już szósty tom przygód Meyera, opisanych przez Katarzynę Bondę. Splatają się tu wątki z dwóch poprzednich książek, co sprawia, że warto przeczytać wcześniejsze tomy, by się nie pogubić w wartkiej fabule. Nowością jednak wydaje się tropienie mordercy zamiast typowanie złoczyńcy. Dzięki temu akcja jest ciekawsza i wartka. Tym bardziej, jeśli zauważymy, że całość historii to ledwo tydzień. Tu naprawdę wszystkie działania są błyskawiczne! Tropów i poszlak jest na tyle dużo, że brakuje ludzi do przerabiania wszystkich wątków. Czytelnik dzięki temu też raczej zbyt szybko nie wpadnie na trop mordercy. I to jest właśnie największy plus książki. “Balwierz” to książka, którą można pochłonąć niemal jednym tchem, mimo że ma dość ciężki klimat, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jedną ze śmiertelnych ofiar jest dziecko. Nie każdy potrafi przejść obok takiego wątku obojętnie.
Monika Kilijańska