Jeżeli słowo \”dziwny\” musiałoby mieć definicję podaną w
człowieku, to jak ulał pasowałby tutaj Jean-Pierre Jeunet. \”Miasto zaginionych
dzieci\”, \”Obcy: Przebudzenie\” i \”Amelia\” – trzy bardzo różne od siebie filmy,
które łączy jedynie francuskie nazwisko reżysera i surrealistyczne podejście,
jakkolwiek również bardzo różnorodne. Do tej pory Francuz kojarzył mi się
przede wszystkim z kinem przeznaczonym dla widza dorosłego i – to nawet
ważniejsze – dojrzałego. Okazuje się, że twórca potrafi także ukryć swoją autorskość
pod płaszczem obrazu pozornie familijnego i… łudząco podobnego w stylu do Wesa
Andersona.
T.S. Spivet (Kyle Catlett) mieszka na ranczu w Montanie z
matką (Helena Bonham Carter), mającą fioła na punkcie chrząszczy; ojcem – kowbojem
(Callum Keith Rennie), 14-letnią siostrą Gracie (Niamh Wilson), która marzy o
tytule Miss Ameryki i bratem, Leytonem (Jakob Davies). Chociaż jest geniuszem,
to wydaje mu się, że nie pasuje do swojej rodziny i nie spełnia jej oczekiwań.
Zazdrości bratu relacji z ojcem. Niespodziewanie dochodzi do tragedii. Podczas
wspólnej zabawy bronią, pistolet wypala małemu Leytonowi w twarz. Gdy T.S. dowiaduje
się, że jego wynalazek – perpetuum mobile – otrzymał prestiżową nagrodę
Instytutu Smithsonian początkowo nie zamierza jechać na galę do Waszyngtonu, by
odebrać wygraną. Jednak widocznie pogarszające się stosunki rodzinne sprawiają,
że decyduje się, nikomu nic nie mówiąc, wyruszyć w – być może – najważniejszą
podróż swojego życia.
Początkowo akcja \”Świata według Spiveta\” wydaje się
zadziwiająco realistyczna jak na dotychczasowe działania Jeuneta. Sympatyczny
głos Spiveta dochodzący z offu przybliża widzowi naturę rodziny, która z każdym
kolejnym faktem staje się bardziej \”jeunetowska\”, czyli po prostu surrealistyczna.
Wkrótce jasnym jest, że to film tylko pozornie familijny. Bo chociaż bohater
jest nieletni, kolory żywe i niemal baśniowe, to historii daleko do
lekkostrawnej komedii. Zapakowana w tęczowy papier fabuła opowiada o
gromadzących się trudnościach – niezrozumieniu, odmienności, pragnieniu
akceptacji i miłości oraz o tym, jak trudno poradzić sobie ze śmiercią i, że
każdy musi przepracować stratę na własny sposób. Niemniej wciąż z komediowym
sznytem.
Chociaż \”Świat według Spiveta\” porusza ważne struny, to
jednocześnie są to struny, które zdążyły już zabrzmieć tyle razy, że nieco się
przejadły. Także sposób podawania tegoż dźwięczącego przesłania, skłaniającego,
byśmy bardziej angażowali się w sprawy rodzinnych emocji ? zwłaszcza w
sytuacjach kryzysowych – wypada jako nieco już wyświechtany. Szczególnie, że
wydaje się wyjątkowo mało oryginalny i boleśnie przypomina o stylu innego,
charakterystycznego reżysera – Wesa Andersona.
Intensywne, kontrastujące ze sobą barwy; charakterystyczne
stroje; dziwaczne konstrukcje; nietypowe melodie; retrospekcje, marzenia i
alternatywne wersje sytuacji; nieco komiksowe prezentacje bardzo wyraźnie
nakreślonych postaci – to tylko garstka cech, które połączone budują wrażenie
wzorowania się na dokonaniach innego twórcy. I chociaż kocham Wesa Andersona,
to uwielbiam też Jean-Pierre Jeuneta. Niestety bardziej wtedy, gdy autor jest
sobą, a nie stara się naśladować – a może rzecz wyszła przypadkiem? – innych.
Skompletowanie charakterystycznej obsady to coś, co sprawdza
się zawsze w podobnie nierzeczywistych obrazach. Jest więc Helena Bonham Carter,
która zagrała już chyba u wszystkich w ten sposób nietypowych reżyserów oraz
wszystkie najlepsze kobiece role z surrealistycznych kręgów. Jak zwykle wypada
doskonale, chociaż scenariusz nie daje jej pola do popisu. Urzekła mnie też
kamienna srogość Calluma Keitha Renniego. Zresztą wszystkie drugoplanowe oraz
epizodyczne postacie wypadły dobrze. To porządnie dobrana obsada. Jeżeli zaś
chodzi o Kyle?a Catletta, który kupił mnie w stu procentach, to nie chciałabym
niczego wyrokować – wiadomo, że uroczy chłopcy z branży filmowej lubią zawodzić
(przykłady? Haley Joel Osment czy Macaulay Culkin).
Chociaż \”Świat według Spiveta\” to obraz niezupełnie
oryginalny, to wciąż śledziłam go z zainteresowaniem. Opowieść o zrozumieniu,
akceptacji i dojrzewaniu prowadzona w nieco nazbyt wyraźnie nakreślonym świecie
wpisuje się w moje ulubione typy filmowe. Jedyne czego mi żal, to faktu, zbyt
małej bytności Jeuneta w Jeunecie, ale przecież każdy potrzebuje czasami odpocząć.
Nawet od samego siebie.
Alicja Górska