Zazwyczaj filmy, opowiadające o śmiertelnych chorobach, poruszają.
Wywołują łzy, skłaniają do myślenia, ukazują drugie dno
choroby. Miałam nadzieję, że tak będzie z polską październikową premierą pt.
\”Chemia\”. Niestety nadzieja rozmyła się wraz z pierwszymi scenami.
\”Chemia\” to film w dużej mierze oparty na
życiu Magdaleny Prokopowicz, założycielki fundacji Rak?n?Roll. Jeśli kojarzycie
kampanię z hasłem \”Zbieramy na cycki, nowe fryzury i dragi\”, to znacie też jej
osobę. W filmie jej postać nazwano Leną (Agnieszka Żulewska). Żyje ona ze
świadomością śmiertelnej choroby, nie chcąc jednak podjąć leczenia. Gdy poznaje
Benka [Tomasz Schuchardt], życie obojga wywraca się o 180 stopni. Mężczyzna nie
wie jednak o jej chorobie, która zaskakuje go w najmniej spodziewanym momencie
i zmienia codzienność.
Film wyreżyserowany został przez męża pani
Magdy – Bartka Prokopowicza, który reklamuje go jako opowieść o miłości,
dojrzewaniu i poszukiwaniu własnej tożsamości. Operatorem został jego brat.
Krótko mówiąc – obecność obu tych mężczyzn przy produkcji filmu powinna
stanowić zaletę.
Powinna, aczkolwiek nie jestem tego do
końca pewna, gdyż ?Chemia? jest zwyczajnie bzdurna. Nie mam pojęcia, jak można
było ułożyć tak sztuczne dialogi, po co komu pseudodramatyczne monologi od
czapy i skąd w ogóle pomysł na niektóre sceny (ach, to warszawskie wesele w
góralskich klimatach ze zdezorientowanymi Azjatami w tle, bezsensownym wstępem
i drewnianym tańcem). Sam początek z samochodem wjeżdżającym w słup, kłębami
dymu i deszczem na zadaszonym parkingu zwala z nóg. W negatywnym znaczeniu.
Jako że sama walczyłam z nowotworem i
każdego dnia jestem świadoma możliwości ponownego spotkania z nim, liczyłam na
mocne przesłanie filmu. Miałam nadzieję, że pod zapowiedzią historii o miłości
dwojga ludzi znajdzie się coś konkretniejszego o raku. Coś prawdziwego. W
zamian dostałam naprawdę dużą dozę ignorancji. Nie wiem, ile w tej historii
zostało naprawdę wzięte z życia Magdaleny Prokopowicz, ale nie wierzę, by
prawdą była więcej niż połowa filmu. Pomijając już oczywiście do bólu sztuczne
dialogi.
I równie sztuczną grę aktorską. Już dawno
nie widziałam tak źle zagranych ról pierwszoplanowych. Agnieszka Żulewska
próbowała i coś jej nie wyszło, ale nie mogę zwalić na nią całej winy – w końcu
dialogi i monologi miała strasznie tandetne. Podobnie w przypadku Tomasza
Schuchardta, którego jednak jeszcze trudniej było mi tu znieść, mimo że jego
postać wydaje się naturalniej przedstawiona od Leny. Zero chemii między
bohaterami, więc jeśli tytuł miał w jakiś sposób do tego nawiązywać, to nie
wyszło.
Do tego absurdalność w zachowaniu postaci
drugoplanowych. Ksiądz, który, moim
zdaniem, obraził uczucia religijne niejednego Polaka. Podejście pani doktor,
która wzięła Lenę pod swoje skrzydła, nie odradzając jej aborcji. Pewnie – w
końcu ktoś, kto nie zalecał aborcji, jednak pamiętajmy, że dziecko z góry rodzi
się ze skłonnością genetyczną do choroby nowotworowej. Nie będę rozpoczynała
kontrowersyjnej dyskusji pt. \”Śmierć matki czy dziecka?\”, ale polecam każdemu
czytelnikowi i widzowi przemyślenie, co zrobiłby w tej sytuacji.
Nie mogę pominąć przerywników w postaci
animacji, przedstawiających postępowanie choroby wewnątrz ciała Leny. Reżyser podtrzymuje,
że chciał podkreślić różnicę między tym, co bohaterka pokazuje na zewnątrz, a
wszystkim złym, co dzieje się w środku. Z jednej strony – ciekawy zabieg, z
drugiej jednak ? byłam z osobą, która w nowotworach zbytnio się nie orientuje i
po seansie przyznała, że nie wszystkie animacje zrozumiała.
Polacy ostatnio uwielbiają kręcić filmy o
chorobach, wojnach i tym podobnych. Szkoda jednak, że im to nie wychodzi.
\”Chemia\” jest produkcją opartą na faktach, jednak sztuczną i po prostu źle
napisaną. Piękne ujęcia niestety nie uratują kiepskiego scenariusza i niezbyt
dobrej gry aktorskiej.
Natalia Pych