Jakiś czas temu otrzymałam propozycję: \”Chciałabyś
napisać kilka słów o nowej płycie Caravan Palace?\”. Po
wklepaniu w Jedyną Słuszną Wyszukiwarkę nazwy, która z niczym mi
się nie kojarzy uzyskałam główną informację – elektro-swing. Nie
zastanawiając się długo odparłam zatem: \”Jasne!\”.
Bynajmniej nie dlatego, że kocham ten rodzaj muzyki. Właściwie
to nawet go nie znam. To właśnie ta niewiedza skłoniła mnie do
podjęcia się wyzwania. Zawsze to coś nowego, a ja lubię nowe
rzeczy. Niedługo później przyszedł do mnie pocztą miły prezent.
Bez zwlekania wrzuciłam płytkę do odtwarzacza i… pragnę
przekazać Wam co sądzę o wydobywających się z niego dźwiękach.
Tytułem wstępu.
Caravan Palace
jest francuskim zespołem, który na swoim koncie ma już trzy płyty,
łącznie z właśnie omawianą. Pierwsza, o tytule takim jak nazwa
zespołu, ukazała się siedem lat temu (co ciekawe, w przeddzień
moich urodzin). Druga, \”Panic\”, została wypuszczona w
2012 roku, a obecna, której tytuł trudno wymówić (o ile to w ogóle
możliwe) miała swoją premierę trochę ponad miesiąc temu (cóż oni
się tego października przyczepili?).
Na temat ich początków krąży w internetach kilka legend.
Moją ulubioną historią jest ta, że spotkali się po raz pierwszy po
to, aby nagrać ścieżki dźwiękowe do… kilku filmów
pornograficznych z początku ubiegłego wieku. A że współpraca im
się spodobała, porzucili swoje zespoły i założyli jeden wspólny.
Jeśli to prawda, dodaje tym chłopakom z Paryża nieco więcej
zadziorności, którą i tak słychać w ich muzyce. A jeśli to
faktycznie legenda, to zdecydowanie wpływa na ich twórczość jak
szczypta dobrych przypraw na każdą potrawę – korzystnie.
Dobrze, ale do rzeczy. Płyta.
Kiedy usłyszałam dźwięki pierwszej piosenki uznałam je za znajome.
Kojarzyły mi się z czymś pozytywnym, radosnym, energetycznym.
Szukając szczegółów skojarzenia zamknęłam oczy i zobaczyłam
(oczami wyobraźni oczywiście) swingującą parę! Zanim zdążyłam
unieść powieki, moja noga zaczęła rytmicznie podrygiwać.
I, moi drodzy, tak już zostało.
Nowa płyta Caravan Palace jest w całości właśnie taka –
optymistyczna, pobudzająca, pogodna. Nogi same rwą się do tańca!
To dokładnie charakteryzuje swing, natomiast on w połączeniu z
nowoczesnymi wstawkami elektro (które mnie samo w sobie jakoś
nigdy nie kręciło) robi się po prostu bardzo imprezowo.
Czasem rytmy są nieco wolniejsze, lekko hipnotyzujące, ale dalej w
pełni kojarzące się z parkietem. W jednych utworach jest to
praktycznie czysty swing, lekko tylko podrasowany elektronicznymi
wtrętami, w drugich jest to głównie wykorzystanie sampli i zabawa
nimi. Czasem, jak w utworze trzecim, \”Mighty\”, chodzi w
zasadzie tylko o rytm, wyjątkowo skoczny! Nawet pierwsze wersy
słów to:
\”Get into what they call a jumping mood.
You know what I mean by jumping mood?\”
Jumping mood, czyli nastrój do skakania, to właśnie to,
co określa ten krążek. Nie sposób przy nim siedzieć spokojnie,
świetnie nadaje się na imprezę (zdecydowanie polecam na
Sylwestra!), do siłowni, do wyjątkowo energicznego spaceru albo…
do sprzątania. Kiedy potrzebujecie energii, dostarczy ją Wam \”\”
Caravan Palace.
Jednak swing i elektro to nie wszystko, co pojawia się
na tej płycie. Moje niewprawne laickie ucho (po którym stada słoni
wręcz rozrywkowo biegają) wyczuło jakby elementy jazzu, może
troszkę jive\’u czy nawet (o zgrozo) hip-hopu. Jednak wszystko
fantastycznie się układa w jednorodną płytę, na której króluje
niepodzielnie elektro-swing.
Ach. No właśnie. Dochodzimy do jedynej wady krążka.
Nawet nie tyle wady, co jakby drobnego mankamentu. Otóż płyta
zapętlona kilka (dobrze, przyznaje się, kilkadziesiąt) razy nagle
staje się jednym utworem. Jednym samplem. Piosenki są do siebie
dość podobne i choć płyta ogólnie sprawia wrażenie zwartej, to w
pewnym momencie właśnie zbyt jednolitej. Brak pewnego
urozmaicenia, który pozwoliłby zakochać się w jednym czy dwóch
utworach szczególnie. I choć lekarstwo jest proste (jak z każdą
przesadą) – odpocząć – to jednak lubimy całą płytę, a nie
konkretny singiel. I nie dlatego, że każdy jest boski (chociaż w
sumie tak), tylko po prostu trudno wybrać. Bo to tak, jakby
próbować wybrać między czerwonym a… karmazynowym, karminowym,
purpurowym, szkarłatnym, rubinowym i cynobrowym…
Podsumowując – płyta bardzo energetyczna, wspaniała do
tańca, pobudzająca i radosna. Jednolita i zwarta, chociaż czasem
za mocno.
Qulleczka