Jestem
zapaloną fanką klasyki. Dickens jest klasą samą w sobie, ustalił
pewne standardy wiktoriańskiej powieści, był guru, mentorem
pisarzy w tamtej epoce. Stworzył swój styl, mroczy, nieco cięższy.
Mój pierwszy kontakt z tym pisarzem, to nie, Olivier Twist, a Nasz
wspólny przyjaciel,
na którego ongi polowałam na pewnym portalu. I chociaż kilka tych
powieści stoi na półce, to Dickens jest moim wyrzutem sumienia.
Mama zachwalała mi Maleńką
Dorrit,
a ja skorzystałam z tego, że Wydawnictwo Mg wznowiło tę powieść
i postanowiłam nadrobić braki w klasyce.
Amy
Dorrit jest dziewczynką, która przyszła na świat w więzieniu do
którego trafił jej ojciec za długi. Całą rodzina Dorritów,
musiała pożegnać się z pozycją, na rzecz ponurego, angielskiego
więzienia. Matka Amy niebawem umarła, a dziewczynka wzięła na swe
drobne barki troskę o całą swoją rodzinę, chcąc, by najlepiej
jak mogą wykorzystali czas. Sama nauczyła się szyć i teraz
pracuje, szyjąc u starszej, kapryśnej pani. Do kobiety przyjeżdża
syn, który przez wiele lat był w Chinach, prowadząc z ojcem
interesy. Teraz, po śmierci, wraca do domu, do matki i zastaje tam
intrygującą dziewczynę. Postanawia dowiedzieć się o Maleńkiej
Dorrit czegoś więcej i odkrywa, zdumiewające rzeczy. Losy
bohaterów tej powieści, doskonale mogłyby ilustrować powiedzenie
o przewrotności losu.
Jak
wspomniałam we wstępie Dickens jest klasą sam w sobie. Jego
powieści mają ten mroczny klimat, ponurego, bezwzględnego miasta w
czasach, w których aż tak nie zastanawiano się nad godnością
ludzi. To czasy, bez państwa opiekuńczego, słabi po prostu
bezwzględnie idą na dno. Jednak nawet w takiej bezlitosnej dżungli,
są ludzie, którzy okazują serce, kochają, pomagają. Właściwie,
mnie to intryguje, co chciał przekazać Dickens? To, że nawet,
wśród największej znieczulicy, człowieczeństwo może
zatryumfować?
Powiem
Wam, że byłam zaintrygowana objętością. W domu na półce stały
dwa tomy tej powieści, tymczasem nowe wydanie, jest jedną, cienką
książką. Tajemnica się w końcu wyjaśniła, gdy dowiedziałam
się, że jest to po prostu wersja okrojona. Najbardziej kluczowe
fragmenty. Z jednej strony fajny pomysł, żeby pokazać, że klasyka
nie musi być niekończącym się wodolejstwem, ale z drugiej,
koneserów to na pewno zawiedzie. Trochę szkoda.
Pomimo
tego okrojenia, ta książka jest warta lektury. Dickensa warto
czytać, chociaż czytając w jesienne wieczory można dostać
depresji, to jednak, na lato, jak najbardziej polecam, żeby
zobaczyć, że nie wszystko zmienia się na gorsze. No i dobra są
motylki. W tej powieści, jest naprawdę wiele ciekawych wątków.
Bardzo, warto sięgać po klasykę. Wspaniale, że ktoś w Polsce
jeszcze wydaje takie książki!
Katarzyna Mastalerczyk