Lubicie
ten moment gdy książka, którą aktualnie czytacie powoli oplata
wokół was swoje macki, mami, stopniowo wciąga w swoją akcję i
nawet nie zauważycie kiedy nie możecie się od niej oderwać? Ja
uwielbiam. I zazwyczaj staram się sięgać po takie lektury, które
zagwarantują mi niezapomniane emocje. Najnowsza książka Becketta
kusiła mnie od samego początku – wiele czytałam pozytywnych
opinii o poprzednich dziełach autora i chociaż niektórym,
przyzwyczajonym do innych książek pana Simona Zimne
ognie się
nie spodobały ja nie mogłam się od tej pozycji oderwać i
połknęłam ją niemal na raz.
Kate
Powell jest właścicielką biura reklamowego, ma za sobą
nieszczęśliwy związek, oddaną przyjaciółkę i trzydziestkę na
karku. I chociaż do tej pory nie przeszkadzało jej puste mieszkanie
to czuje, że czegoś jej brakuje. Kate chcę zostać matką. Zrażona
do związków decyduje się na coś kontrowersyjnego, co z początku
nie spotyka się a aprobatą jej przyjaciółki. Kobieta postanawia
poddać się zabiegowi In vitro, ale zastrzega sobie, że to ona ma
wskazać dawcę nasienia, a przedtem chce go poznać. I tak kobieta
poznaje Alexa Turnera. I choć z pozoru wszystko wydaje się być
idealnie, to Kate przekonuje się, że los pisze własne, odrębne
scenariusze.
Jak
wspomniałam wcześniej, nie znam poprzednich książek Becketta, ale
przeczytałam wiele recenzji, w których czytelnicy twierdzą, że
Zimne
ognie nie
należy do najlepszych powieści autora. Nie zaprzeczam – może gdy
poznam jego poprzednie dzieła i ja tak stwierdzę, ale teraz, w tym
momencie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to jeden z
najlepszych thrillerów, jakie do tej pory przeczytałam. Gdy tylko
mój wzrok spoczął na tekście, śledziłam go niemal do trzeciej w
nocy, a nie przeszkadzało mi ani zmęczenie, ani ból głowy, który
w najlepszym momencie, kiedy autor zaczął zwiększać tempo akcji.
Lubię
thrillery, w których autor stopniowo buduje napięcie. W Zimnych
ogniach na
początku nic nie wydaje się zwiastować nadchodzącej burzy i
tragedii. Początkowa sielanka udziela się czytelnikowi, który
powoli, strona po stronie odpręża się i zapomina, że ta książka
w końcu się rozkręci. I gdy wydaje się że życie Kate się
ułożyło, jest bardzo szczęśliwa nagle wszystko się wali, a
czytelnik, który już zapomniał i oddał się błogiej sielance
wraz z bohaterką zaczyna odczuwać lęk, który rośnie z każdą
następną stroną. Autor nie wraca do klimatu książki, który
zafundował nam na jej początku, ale emocje raz rosną, a raz
spadają, przy czym poczucie lęku nie ustępuje. Gdy dochodzi do
ostatecznego starcia – nie sposób nad sobą zapanować i ja bardzo
się cieszyłam że Zimne
ognie
czytałam w domu, w swoim własnym łóżku, a nie w jakimś miejscu
publicznym, bo mogłabym zostać wzięta za osobą zgoła
niepoczytalną, albo przynajmniej szaloną. Zrozumieli by mnie tylko
tak samo zapaleni czytelnicy jak ja.
W
Zimnych
ogniach
największą rolę odgrywa akcja i emocje, jakie odczuwa czytelnik.
Bez bohaterów nie działoby się nic, ale nie są oni jacyś bardzo
się wyróżniający. Pierwsze skrzypce gra Aleks i Kate, ale to
mężczyzna jest prawdziwą perełką i to on wyróżnia się na tle
całej historii. Owszem, bez całej reszty ta książka taka sama by
nie była, wszyscy razem stanowili spoiwo, które dopełniały całą
historię.
Katarzyna Krasoń