Mimo, że kilka książek Stephena Kinga przeczytałam i szanuję prozę mistrza grozy, nigdy nie zostałam jej fanką. Niemniej słyszałam niejednokrotnie mieszane opinie, a może i przede wszystkim niepochlebne, dotyczące jednej z jego powieści – \”Komórki\”. Jej recenzje spowodowały, że raczej nie zamierzałam po nią sięgnąć. Ucieszyłam się więc, że będę miała przynajmniej okazję obejrzeć jej adaptację. Liczyłam, że – być może – przekona mnie ona, aby jednak po powieść sięgnąć. Efekt okazał się jednak zupełnie odwrotny…
\”Komórka\” to film oparty na powieści Stephena Kinga o tym samym tytule. Rysownik Riddell (John Cusack), który właśnie skończył pierwszy zeszyt deniutanckiej historii graficznej, znajduje się na lotnisku w momencie, w którym cały świat się zmienia. Za pośrednictwem sieci telekomunikacyjnej transmitowany jest dziwny sygnał, który sprawia, że osoba rozmawiająca przez telefon zamienia się w krwiożerczą bestię. Na szczęście, niektórzy w czasie, w którym wybucha \”epidemia\”, nie korzystają z aparatów i szybko orientują się, że nie powinni. Grupa ocalałych stara się przetrwać w rodzącym się chaosie. Jednym z nich jest właśnie Riddell, a szybko dołącza do niego inżynier Tom McCourt (Samuel L. Jackson). Panowie postanawiają wydostać się z Bostonu, a rysownik za wszelką cenę stara się dotrzeć do żony i syna. To prawdziwa walka z czasem, ponieważ musi zdążyć, zanim jego syn skorzysta z komórki.
Od czego by tu zacząć? Przecież \”Komórka\” to film, w którym nic nie gra, nic się nie wyjaśnia, a w dodatku denerwuje każdy element mise-en-scene. Zacznijmy więc od fabuły, która kupy się nie trzyma. Od początku zagadka polega na tym, jaki przekaz jest właściwie transmitowany, co sprawia, że ludzie zamieniają się we wkurzonych, ziejących agresją niby-zombie. Właśnie – ani to zombie, ani to monstra, takie nie wiadomo co. Z każdą kolejną sceną dowiadujemy się czegoś więcej – że zachowują się jak stado ptaków, że wydają dziwne dźwięki, że nocą są niegroźni. Jednak wszystkie te informacje wydają się nijak pomagać bohaterom, którzy wciąż powielają swoje błędy, zachowują się nielogicznie i tak naprawdę cel ich wędrówki ginie w morzu podejmowanych przez nich decyzji.
Ta adaptacja to horror, który zwyczajnie nudzi (naprawdę – zasnęłam po 50 minutach), ponieważ nie trzyma w napięciu ani przez chwilę. Okazuje się, że średnio interesuje nas rozwiązanie tej apokalipsy, a zakończenie rozczarowuje tak mocno, że zdajemy sobie sprawę z tego, że nigdy, przenigdy po tę powieść mistrza grozy nie sięgniemy. Tym bardziej, że ciężko zrzucić winę na scenarzystów, skoro jednym z nich był właśnie Stephen King.
W jakiś sposób rozumiem tezę, którą wystawia amerykański pisarz. Jednak jej oczywistość mnie przeraża i mierzi. Wszyscy wiemy, że nas wyniszczają telefony komórkowe, że bardziej zwracamy na nie uwagę niż na drugiego człowieka. Zdajemy sobie sprawę z konsekwencji, jakie nas czekają, jeśli nie zmienimy naszego życia, naszych priorytetów, więc sama idea powieści wydaje się nieco banalna. Tym bardziej, że apokaliptyczne społeczeństwo przedstawione w produkcji Toda Williamsa pozostawia sporo do życzenia.
\”Komórka\” skusiła mnie przede wszystkim obsadą – uwielbiam Johna Cusacka, choć niekiedy wydaje mi się, że powoli zaczyna stawać się drugim Nicolasem Cagem; za to Samuel L. Jackson rzadko kiedy rozczarowuje swoją grą aktorską. Mimo to, nawet oni nie uratowali tej nędznej fabuły i rozczarowujących bohaterów. Wydaje mi się, że w przypadku \”Komórki\” zadziałał mało znany schemat – niezbyt udana książka oraz jeszcze gorsza ekranizacja. Niestety, w tym wypadku nie polecę Wam ani powieści, ani jej adaptacji.
Ewa Nowicka