Bogaty i wpływowy Neil (Danny Masterson) zabrał kilkoro starych przyjaciół i swoją asystentkę na weekend na wyspę Eastmen Island. Gdy wygodnie dolecieli helikopterem na miejsce, w domu Neila spotkali Jasona (Justin Chatwin). Gdy po kilku godzinach przyjaciołom znudziło się korzystanie z luksusowych udogodnień rezydencji, w piątkowy wieczór wybrali się na imprezę do klubu Volcano. Zafascynowani patrzyli na rozluźnionych ludzi, korzystających z życia bez myślenia o konsekwencjach. Zapragnęli poczuć się tak samo, choć przez kilka godzin wrzucić na luz i skorzystać z przyjemności. Jason po rozmowie z właścicielem klubu, zdobył dla nich narkotyk gwarantujący to świetne uczucie – Impuls. I ostrzegł, że istnieje wyłącznie jedna, niezmiernie ważna zasada: Impuls można użyć tylko raz w życiu. Co się stanie, jeśli ją złamią?
Film w reżyserii Aarona Kaufmana zabrał widzów w luksusowych świat ludzi, którzy mają wszystko, czego zapragną, oprócz czasu dla siebie, prawdziwej wolności i braku zobowiązań. Swoją ciężką pracą doprowadzili się do miejsca, w którym aktualnie się znajdują, mają zakodowane, co powinni robić, by tego nie stracić, by nie stać w miejscu, by realizować kolejne plany. Wspólny weekend miał dla odmiany być tylko dla nich, przeznaczony na różnorakie przyjemności. Ale ci zapracowani, zaprogramowani na sukces ludzie nie potrafili zatracić się w zabawie, zapomnieć o obowiązkach, od których się oderwali i do których powrócą w poniedziałek. Brakowało im luzu charakteryzującego Jasona, który nie gonił za sukcesem, nie ograniczał się zakazami i normami społecznymi, ale też nie mógł się pochwalić karierą czy pieniędzmi. Impuls mógł to wszystko zmienić! Dzięki niemu mogli być jak ulepszona wersja Jasona – pełni luzu, ale ze swoim statusem majątkowym. Po zażyciu narkotyku świat stawał się na jakiś czas pozbawiony barier i zasad. Ale kilka godzin to za mało, bohaterowie szybko zapragnęli więcej, zapominając o jednej, jedynej zasadzie…
Widzowie mogli się przekonać, jakie były efekty uboczne zażycia więcej niż jednej dawki Impulsu. Sceny zaczęło szokować chaosem i brutalną przemocą. To zasady trzymają świat w ryzach, a film pokazał co się dzieje, gdy ich zabraknie. Może tak właśnie będzie wyglądać koniec naszej cywilizacji? Każdy zacznie realizować swoje zachcianki i żądze, zapominając o normach, które do tej pory regulowały funkcjonowanie społeczeństwa. Nie będzie podziału na dobro i zło, wszystko będzie oceniane od względem atrakcyjności.
Najbardziej fascynującą postacią okazał się właściciel klubu i twórca Impulsu (w tej roli Pierce Brosnan). Pojawiał się nagle i tak samo znikał, po rzuceniu zagadkowych uwag. Wybrał Jasona, tylko z nim rozmawiał. Kim był i jaki miał cel? Wśród pojawiających się licznych motywów biblijnych, odpowiedź mogła nasuwać się sama.
Odkąd bohaterowie zaczęli stosować Impuls, zmienił się też sposób przedstawiania obrazu. Od tej pory widzieliśmy urywane sceny, pełne hałasu, obcych ludzi, zamieszania. Film stawał się psychodeliczny, nie pozwolił widzowi zachować jasnego spojrzenia, skoro bohaterowie też go nie mieli. Muzyka odpowiednio podkreślała niepokojący klimat niebezpieczeństwa czającego się w imprezującym tłumie.
Przyznaję, że oczekiwałam od filmu czegoś więcej i nie spodziewałam się, że akcja zostanie poprowadzona w taki sposób. Liczyłam na więcej emocji, mniej chaosu i dezorientacji, irracjonalnych zachowań. Trzeba jednak przyznać: film trzyma w napięciu do samego końca. A koniec przychodzi niespodziewanie, pozostawiając wiele niedomówień i miejsca na interpretacje.
Jagoda Miśkiewicz-Kura