Kilka
miesięcy przyszło czekać czytelnikom na drugi tom trylogii
Radosława Lewandowskiego o średniowiecznych skandynawskich
wojownikach. W \”Najeźdźcach z Północy\” autor, historyk
– amator specjalizujący się w kulturze wczesnosłowiańskiej i
skandynawskiej, przenosi akcję z Europy Północnej i Półwyspu
Iberyjskiego na kontynent amerykański, a konkretnie na Nową
Fundlandię i tereny Labradoru.
Wykorzystując
zawarte w nordyckich sagach opowieści o wyprawie Leifa Szczęśliwego,
która w XI wieku dotarła do Ameryki, jak również opierając się
na badaniach naukowych i udokumentowanych historycznych faktach
świadczących o obecności wikingów po drugiej stronie Atlantyku,
Lewandowski stworzył ciekawą kontynuację historii rozpoczętej w
\”Wilczym dziedzictwie\”. Tym razem jednak skoncentrował się
na dalszych losach jednego z bohaterów – młodego Oddiego
Asgotssona, który wraz z ojcem i grupką zwolenników, po nieudanym
buncie, uciekł przed odwetem konunga Erika aż do Ameryki
Północnej. Jednak nawet tam dosięga ich zemsta mściwego konunga;
z rzezi udaje się ujść z życiem jedynie Oddiemu. Błąkając się
po lasach Labradoru, natyka się na rdzennych mieszkańców tej
krainy – Indian Beothuków. Młody wiking zakochuje się w pięknej
Shaa-naan-dithit i mimo niechęci niektórych członków plemienia
angażuje się w konflikt Beothuków z ekspansywnymi sąsiadami. Oddi
zyskuje zarówno przyjaciół, jak i wrogów, nieoczekiwanie do akcji
włączają się też wikingowie Erika Zwycięskiego, którzy
postanowili przezimować na wyspie. Celem młodzieńca staje się nie
tylko ocalenie plemienia swojej kobiety, ale i powrót do Szwecji,
gdzie czekają na niego matka i siostra.
Pierwszy
tom trylogii, \”Wilcze dziedzictwo\”, przyjęłam bardzo
entuzjastycznie – największe wrażenie wywarły na mnie realia
powieści, odtworzone z imponującym autentyzmem, a zarazem polotem i
rozmachem, szczególnie w odniesieniu do fascynującego świata
nordyckich wierzeń, obyczajowości oraz specyficznej mentalności
ludzi Północy, pozwalające poczuć ducha i klimat epoki. Nie bez
znaczenia była również dynamiczna akcja, opierająca się nie
tylko na natłoku wydarzeń, ale i prezentowaniu ich z perspektywy
kilku głównych bohaterów. W \”Najeźdźcach z Północy\”
autor dokonał pewnych zmian – nie tylko przeniósł akcję w
zupełnie inne realia, diametralnie różne od tych, z jakimi
czytelnik miał do czynienia w pierwszym tomie, ale też znacząco ją
spowolnił, na co niebagatelny wpływ miało ograniczenie fabuły do
jednego wątku głównego, ukazującego perypetie Oddiego Asgotssona.
Przeniesienie
miejsca akcji i ograniczenie go do jednej scenerii okazało się mieć
zarówno wady, jak i zalety. Z jednej strony taki zabieg wymusza na
autorze oswojenie czytelnika z nowymi realiami, a więc przybliżenie
świata indiańskich wierzeń, systemu wartości, sposobu myślenia i
historii, zwłaszcza, że celem Lewandowskiego było ukazanie
kontrastu pomiędzy rdzennymi mieszkańcami Ameryki a przybyszami z
Europy, różnic w podejściu do życia i świata przedstawicieli obu
cywilizacji, konsekwencji zderzenia dwóch odmiennych kultur, które
w powieści przybierają zarówno zabawne, jak i dramatyczne formy.
Niestety zaowocowało to zdominowaniem fabuły przez natłok
informacji dotyczących indiańskich wierzeń, kultury materialnej i
duchowej, przybierających formę wtrętów obejmujących
niejednokrotnie całe akapity, w ilości przytłaczającej czytelnika
i spowalniającej akcję, tak naprawdę nie posuwającej jej do
przodu ani o milimetr. Inaczej, niż miało to miejsce w \”Wilczym
dziedzictwie\”, gdzie wiedza dotycząca świata wikingów została
zgrabnie i płynnie wpleciona w fabułę, w drugim tomie serii razi
sposób jej zaserwowania: nieco na siłę, jakby sam autor nie miał
pomysłu na jej podanie, jakby spełniał niemiły obowiązek, by móc
wreszcie pójść dalej i popchnąć fabułę do przodu. Rozczarowuje
również takie rozłożenie akcentu, rozumiem, że wymuszone przez
obranie takiego, a nie innego miejsca akcji, jednak dominacja wątków
indiańskich w powieści o wikingach nie jest dokładnie tym, czego
oczekiwałam. I choć zaletą takiego zabiegu jest bardzo wyraziste
ukazanie efektów zderzenia dwóch odmiennych kultur, temu tomowi \”Wikingów\” bliżej do młodzieżowych przygodówek w stylu
powieści Karola Maya o Old Shaterhandzie i Winnetou czy Jamesa
Coopera o Sokolim Oku, niż epickiej opowieści godnej skandynawskich
sag, na jaką zapowiadała się seria po \”Wilczym dziedzictwie\”.
Prosta, przewidywalna fabuła, czarno-biali, nijacy bohaterowie (albo
źli i podstępni, albo dobrzy i szlachetni, nihil est tertium)
pozbawieni psychologicznej głębi – nawet protagonista niczym
specjalnym się nie wyróżnia i raczej na słowo honoru musimy
przyjąć zapewnienia autora, że zmienia się na lepsze pod wpływem
swoich indiańskich przyjaciół, bo potwierdzenia tego faktu w
fabule ciężko się dopatrzeć – żaden z nich nie zapada w
pamięć, nie intryguje, niczyje losy nie budzą jakiegokolwiek
zainteresowania. Podobnie rzecz się ma z akcją – niby sporo się
dzieje, bo przecież śledzimy perypetie bohatera w wiosce Beothuków,
trwają przygotowania do odparcia ataku wrogich plemion, są
potyczki, zdrady, intrygi, ale jakieś to wszystko nijakie, bez ikry,
nie wzbudza spodziewanych emocji. Co się stało, autorze?
\”Najeźdźcy
z Północy\” rozczarowują. Tym razem autorowi nie udało się
narzucić swojej wizji czytelnikowi, porwać ani oczarować
rozmachem, wyobraźnią i polotem, jak miało to miejsce w przypadku \”Wilczego dziedzictwa\”. Lewandowskiemu nie brakuje oczywiście
ani wiedzy, ani merytorycznego przygotowania, mam wrażenie, że
zabrakło pasji i fascynacji, tak wyczuwalnych podczas lektury
pierwszej części trylogii. Mam nadzieję, że tom wieńczący cała
serię, w którym akcja przeniesie się prawdopodobnie na tereny
średniowiecznej Skandynawii, a więc w realia bliższe autorowi, a z
pewnością bardziej odpowiadające jego zainteresowaniom, okaże się
co najmniej tak samo dobry i satysfakcjonujący, jak znakomite
?Wilcze dziedzictwo?. Często zdarza się, że środkowe tomy są
pod wieloma względami słabsze i być może również \”Najeźdźcy
z Północy\” podzielili ten los, być może mamy do czynienia z
chwilowym spadkiem formy – pozostaje mieć nadzieję, że Radosław
Lewandowski powróci w \”Toporach i sejmitarach\” w wielkim stylu.
Czego sobie i Wam życzę.
Karolina Małkiewicz