Autorka pochodzi z Wrocławia, kocha \”Anię z Zielonego Wzgórza\”, Prusa i Patricka Swayze. Kołakowska jest dość płodna. Naliczyłam jej jedenaście powieści obyczajowych. I nie wiem, dlaczego o niej wcześniej nie słyszałam.
Poznajemy poczytną autorkę thrillerów. Osiągnęła ogromny sukces, jest częstym gościem programów telewizyjnych, dziennikarze chcą przeprowadzać z nią wywiady, ma dorastającą córkę, męża, dom… Czego chcieć więcej od życia? Jednak nie jest tak kolorowo, jak wygląda na pierwszy rzut oka. Kalinie brakuje chęci, iskry, motoru do działania. Frustruje się książką, do której nie ma natchnienia, stosunki z mężem są raczej chłodne, poprzednia powieść okazała się klapą, wydawca ją ponagla, z siostrą wiecznie rywalizuje…
Jej wydawca też nie ma lekkiego życia. Jest samotny, wplątał się w relację, z której nie umie wyjść, matka go ponagla, aby ustatkował się, była żona wydzwania pijana, a jedna z lepszych pisarek przeżywa kryzys twórczy. Jego życie się zmienia, gdy zaczyna dostawać mejle. Niby nic zwyczajnego. Do wydawcy przychodzi mnóstwo wiadomości od niedoszłych pisarzy. Tutaj jest tylko jeden rozdział. Rozdział, który powoduje przyśpieszone bicie serca. A potem kolejny i kolejny…
Nastawiałam się na thriller. Jednak to nie to. Autorka, jak się okazało, pisze powieści obyczajowe. I z tym mamy do czynienia. Napięcie jest i choć nie gryzłam paznokci po same łokcie, to ciężko było mi się oderwać choćby na chwilę. Autorka umiejętnie żongluje informacjami, emocjami i wydarzeniami. Pomaga jej w tym wielotorowa narracja. Mamy tutaj \”wszystkowiedzącego\” narratora, który zagląda w umysły i dusze bohaterów. Znamy historię z punktu widzenia każdego z nich.
Wielokrotnie kluczyłam w domysłach \”kto i dlaczego\”. Oczywiście, nie powiem, można było się domyślić, o kogo chodzi, ale o co to już najtęższe umysły nie zgadną. Powiedzieć, że koniec mnie zaskoczył, to mało.
A to przecież powieść obyczajowa, nie thriller. Postacie są świetnie nakreślone. Zarówno Maciej, jak i Kalina mają jakąś sprawę z przeszłości, którą się omija w nadziei, że sama zniknie. Ale ona jest cały czas w tle. Ciąży na sercu, wpływa na teraźniejszość, pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. I zwala z nóg.
Cała intryga jest tylko tłem dla nierozwiązanych problemów bohaterów, wzajemnych relacji i uczuć. Dawno nie czytałam książki, gdzie postacie się rozwijają, zmieniają, otwierają i podejmują życiowe decyzje. Zdawać by się mogło, że to tylko mejl, można zablokować nadawcę, sprawę zgłosić na policję, albo po prostu zignorować je i potraktować jak żart. Oczywiście, one są niepokojące, lecz parę pisanych słów od anonima, który może być niegroźnym wariatem, zatrzęsło światem postaci. Te słowa kazały nieufnie spoglądać na męża czy wieloletniego przyjaciela. Zmusiło mnie do zastanowienia się w końcu nad tym, jak bym zareagowała na podobne wiadomości. Czy zaufanie jest aż tak kruche?
Od pierwszych zdań pokochałam styl pisania autorki. Jest tak lekki, tak naturalny, że przez historię się frunie, a czas spędzony nad książką umyka niepostrzeżenie. I tak za oknem robi się ciemno, w żołądku ssie, a czytelnik tylko przewraca strony, zapominając o całym świecie. Do tego Kołakowska umiejętnie wplata delikatny dowcip sytuacyjny. Nie ma go tak dużo, abyśmy mogli mówić o komedii, ale czasem się zaśmiałam z poczynań postaci i ich dialogów. Wraz z nadchodzącymi wiadomościami rosło napięcie, a humor malał.
Nie, żeby ta powieść nie miała wad. Troszkę dłużył mi się wstęp. Autorka postanowiła najpierw zapoznać nas z postaciami, a potem dopiero umieścić w skrzynce wydawcy pierwszego mejla. Troszkę mnie zirytowało, bo czekałam na to i czekałam, ale jak akcja ruszyła z kopyta, tak złapała mnie i nie chciała puścić. Co już pisałam zresztą wcześniej.
Podsumowując moją opinię, napiszę, że od Agaty Kołakowskiej otrzymałam sporą dawkę dobrego humoru, dreszczyk emocji i dobrze napisane postacie. Ja wiem, że to nie ostatnie spotkanie z autorką i mam nadzieję, że inne będą równie dobre.