Na wstępie mam uwagę co do tłumaczenia tytułu. Wiem, że angielski tytuł \”Victory\” można przetłumaczyć jako wiktorię. Jest w końcu Wiktoria wiedeńska. Ale po pierwsze czy to raczej nie powinno się pisać z łacińska przez v? A po drugie – po co tak udziwniać? Nazwa okrętu powinna brzmieć \”Zwycięstwo\”, a nie jak imię małej dziewczynki. Wtedy byłaby w tym samym rodzaju co słowo angielskie. Nie rozumiem czemu para tłumaczy: Małgorzata Kochańska i Marcin Bojko zdecydowali się na taką formę. Nie jestem do niej przekonany i chyba nie taki był zamysł pisarza.
Pozytywnym zaskoczeniem jest fakt, że autor w ciągu roku, który upłyną od wydania poprzedniego tomu popracował nad swoim stylem. Język dalej jest prosty, ale wreszcie pojawiła się w nim pewna głębia, dodano więcej szczegółów, rozbudowano charakterystyki i motywację postaci. Akcja przestała wreszcie lecieć jak po sznurku i na złamanie karku. Czyta się to zdecydowanie lepiej. Nick Webb dojrzał i rozkwitł niczym Stephenie Meyer podczas pisania kolejnych części Sagi Zmierzch. Pozwala to wczuć się w wydarzenia, wsiąknąć w ten świat bardziej niż do tej pory. Straszna, kabaretowa sztuczność została stonowana. Książka nie została pozbawiona humoru, ale nie jest już on niezamierzony (wynikający z oczywistych braków warsztatowym) i prostacki.
Szczególnie zabawne jest, gdy w takiej książce sci-fi wprost widzimy nawiązanie do \”Gwiezdnych Wojen\” czy serii \”Alien\”. Fantastyka naukowa w fantastyce. Uśmiechałem się też, gdy okazało się jak wiele w charakterystyce prezydenta Konfederacji Rosyjskiej jest scenek z życia Władimira Putina. A potem dostajemy jeszcze motyw żywcem wyjęty z mego ulubionego serialu, czyli Stargate SG-1.
I właśnie zbliżając się do końca powieści przyjemność z lektury stopniowo się zwiększała, emocje rosły a wydarzenia i wątki pięknie zbiegły się ze sobą. Okazało się, że trylogia nie była całkiem głupia, a przemyślana w dość satysfakcjonujący sposób. Wszystko spięło się ładną szeroką klamrą. Nie chcę spolerować ale motywy wykorzystane w zakończeniu są jednymi z moich ulubionych w fantastyce naukowej i dlatego nawet uroniłem łezkę po przeczytaniu ostatniego zdania na ostatniej stronie. Mimo górek i dołków naprawdę nie żałuję chwil spędzonych ze \”Starą Flotą\”. Najlepsze jest to, że Nick Webb nie kończy tematu i w USA niedawno wyszedł 2 tom drugiej trylogii dziejącej się w tym samym uniwersum. Ba – autor pozazdrościł chyba popularności Metro 2033 i pozwolił innym autorom rozwijać swój świat. Mam nadzieję, że wydawnictwo Drageus wróci jeszcze do tematu i opublikuje polskie tłumaczenie serii \”Legacy Ship\”. Nawet jeśli nazwą to \”Starym statkiem\”, ja będę czekał na nią z niecierpliwością.
W sumie jedynymi wadami trzeciego tomu są błędy techniczne. Znowu obecne są zagięcia na brzegach papieru i miejscami wyblakłe litery. W mniejszym zakresie niż w 2 tomie, ale zawsze. Grzbiet się nie wygina, ale trzeba uważać na okładkę. Przez jej matowość łatwo się palcuje. Czyli pewien dyskomfort się pojawia, ale wobec treści, czytelnik szybko przechodzi nad nim do porządku dziennego. Trzecia część sagi okazała się najlepsza i jest najbardziej godna polecenia. Fani sci-fi z poczuciem humoru zdecydowanie powinni się nią zainteresować.