Oj
jak ja lubię takie słoneczne dni. Można korzystać wtedy z uroków
mieszkania na wsi. Leżaczek na podwórko, książka w dłoń, ciemne
okulary na nos i można czytać. Ponieważ, nadal wielką sympatią
darzę serię Kobiety
to czytają,
bez namysłu chwyciłam z jedną z nowszych powieści z tej serii.
Julia
i jej córki
zbiera fantastyczne recenzje i to od moich zaufanych recenzentów.
Nie mogłam się doczekać kiedy i ja dam się porwać tej powieści.
Powieść jakby napisana na tę porę roku, te pełne życia żółte
kwiaty, to tyle energii na okładce, chociaż teraz, po przeczytaniu,
zastanawiam się, co okładka ma wspólnego z treścią powieści.
Nie chodzi mi o to, że okładka jest brzydka, bo to zawsze jest
kwestią gustu, ale co ma wspólnego z zawartością? Moim zdaniem
nic.
A
o czym jest powieść, skoro żółte kwiatki nie pasują? Ano nie o
ogrodnictwie. Powieść opowiada o rodzinie Maxtonów, którą
dotknęła niewyobrażalna tragedia. Otóż najstarsza córka Heley,
prowadząc samochód, spowodowała wypadek w wyniku którego zginęła
środkowa siostra – Caitlin. Caitlin w książce przez wszystkich
uważana za ideał, piękna, bystra, miła, kochana. Śmierć córki,
spowodowała u Julii depresję, kobieta od kilkudziesięciu dni
praktycznie nie wstaje z łóżka, tylko zwinięta w kłębek
popłakuje. Życie przepływa obok, małżeństwo, przeżywające
kryzys jeszcze przed wypadkiem, zaczyna się sypać. Julia jakby nie
zauważa, że jej dwie żyjące córki potrzebują jej pomocy. Ze
stuporu nie jest jej wyrwać w stanie nawet wydalenie Haley ze
szkoły. Dopiero przypadkowy gest, sprawia, że Julia zaczyna się
bać, że utraci kolejne dziecko. Postanawia przejechać z Haley
pięćset kilometrów, odwiedzić przyjaciółkę, a po drodze
odbudować nić porozumienia. To będzie podróż pełna
niespodzianek, ale czy cel zostanie osiągnięty?
Temat
utraty dziecka nie jest novum,
ale już wypadek spowodowany przez jedną siostrę w wyniku którego
ginie druga, to już coś rzadziej eksploatowanego. Oczywiście
rozumiem dlaczego, to zderzenie niewyobrażalnego cierpienia, utrata
jednego dziecka, podświadomy żal do drugiego przy jednoczesnej
miłości do żyjącego dziecka. Tutaj mamy jeszcze trzecią siostrą,
dziesięcioletnią Izzie z którą na dobrą sprawę nikt nie
porozmawiał, dziewczynka jest zagubiona, po swojemu tłumaczy sobie
rzeczywistość, a pociechę znajduje w mruczącym, starym kocie i
rozmowach ze zmarłą siostrą.
Oj
czasami czułam fizyczny ciężar na piersi od przeżywania tej
książki. Końcówka sprawiła, że miałam piasek pod powiekami i
mało brakowało a bym się popłakała, chociaż jednak trochę
brakło. Książka błyskawicznie wciąga. Czyta się jednym tchem i
wspaniale odrywa myśli od codzienności.
Kolejna
wspaniała pozycja w tej wyjątkowej serii wydawniczej. Cieszę się,
że jeszcze mam zapas tych powieści.
Polecam,
nie jest to lektura ani lekka, ani łatwa. Jednak bardzo warto.
Katarzyna Mastalerczyk