Istnieje taki pogląd, że dowolna książka wydana w systemie vanity publishing (czyli za pieniądze autora) jest gorsza od dowolnej książki wydanej przez tradycyjne wydawnictwo. Ja w tę zależność nie wierzę, zbyt wiele przeczytałam kiepskich książek wypuszczonych normalnym trybem. Dlatego też nie ustaję w poszukiwaniach perełek wśród dzieł takich wydawnictw jak Novae Res ? stąd w moje ręce trafiła \”Dyskwalifikacja\” Tadeusza Palecznego.
Wbrew tytułowi – i ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu – ta historia ma niewiele wspólnego ze sportem. Ot, tyle, że główny bohater, Piotr Miłt, był niegdyś ?przygasającą gwiazdą polskiego sportu?, w jakiejkolwiek dyscyplinie by się nie zmagał (o tym autor nie wspomina). Miłt o sporcie zapomniał i został biznesmenem, który robi również lewe interesy. Doradza mu Grzegorz Wronik, przedsiębiorca i dawny opiekun Miłta, któremu nie w smak, że były podopieczny się usamodzielnił i zepchnął go do roli pomocnika. Tymczasem Miłt planuje emigrację, wiedząc, że w Polsce nie jest łatwo być biznesmen – ale pewnego dnia w jego domu pojawiają się ponurzy gangsterzy, a najnowsza kochanka biznesmena nagle znika. Co będzie następne w kolejce? Ukochane żółte BMW Miłta czy jego była żona wraz z córeczką?
\”Dyskwalifikacja\” to jeden z tych przypadków, kiedy po przeczytaniu książki nie umiem powiedzieć o jej fabule o wiele więcej niż po lekturze opisu na tyle okładki. Złapałam się na tym, że streszczenie choćby początku powieści Palecznego to ogromne wyzwanie. Powód jest bardzo prosty: podczas lektury z rytmu co i rusz wybija koszmarny styl autora, bazujący przede wszystkim na zdaniach pojedynczych i powtarzaniu informacji. Połowę zdań można by zresztą wyciąć bez straty dla tekstu, ponieważ ani nie są one szczególnej urody, ani nie wnoszą wartości informacyjnej. Cały tekst wydaje się zlepkiem scenek z dominacją akcji nad sensem, pozszywanych metodą \”na Frankensteina\” bez zastanowienia nad większą całością. Nie czuję emocji bohaterów, nie przeżywam wydarzeń, z trudem mogę powiedzieć, co się właśnie dzieje i do czego to dąży. Tekstowi brakuje profesjonalnej redakcji, ba, wygląda, jakby od momentu napisania do momentu wydruku nie czytał go absolutnie nikt. Nie jestem w stanie wskazać nawet jednego powodu, dla którego mielibyście po tę książkę sięgnąć, bo jest tak nijaka, że nawet nie można jej czytać, żeby się pośmiać. Dla Novae Res to porażka na całej linii, a autorowi współczuję, że nikt się porządnie jego utworem nie zajął – po dogłębnej redakcji mogłoby z tego wyjść niezgorsze czytadło z półki \”powieść akcji\”.
Joanna Krystyna Radosz