W tym roku nie udało mi się dostać stypendium naukowego, więc zaczęłam rozglądać się za pracą (jeżeli masz jakąś propozycję – napisz). Zanim przyznałam sama przed sobą, że nie jestem w stanie zatrudnić się w pierwszym lepszym miejscu, poszłam na kilka rozmów kwalifikacyjnych. Pierwsze telefony otrzymałam od osób z call center. Ledwie jednak przekraczałam próg korpo, do moich uszu docierały zlepki dziwny wyrazów, a oczy atakowały arkusze z motywacyjnymi hasłami. Bałam się. Czułam się przytłoczona. Zapewne nie mniej niż Dan Lyons, gdy zaczął pracę w HubSpocie, której jednak pokłosiem stał się \”Fakap. Moja przygoda z korpoświatem\”.
Jarzący się jaskrawą żółcią na błękitnym tle tytuł nie jest w stanie odwieść wzroku potencjalnego czytelnika od obecności na okładce jednorożca. W dodatku jednorożca zasiadającego przed komputerem, ubranego w bluzę z kapturem. Jak ma się to do zawartości książki? Jeszcze przed lekturą powiedziałabym, że nijak. Po lekturze jednak mogę już wyjaśnić zainteresowanym, iż elementy te stanowią nawiązanie do aktualnych trendów rodem z Doliny Krzemowej. Po sukcesie Marka Zuckerberga (kolesia w bluzie z kapturem, a nie jakiegoś elegancika w garniaku) branża technologiczna przeżywa ogromne zainteresowanie. Start-upy rosną, jak grzyby po deszczu, a inwestorzy biorą wszystko jak leci, bojąc się przegapić kolejny hit. I słusznie. Każdego roku powstaje kilkanaście jednorożców, czyli firm technologicznych, które w krótkim czasie zyskują wartość ponad 1 miliarda (sic!) dolarów. Zarobki na ich akcjach
wielokrotnie przekraczają wartość początkowych inwestycji.
Właśnie ten bum postanowił wykorzystać Dan Lyons. Gdy jako ponad 50-letni facet zostaje nagle zwolniony z pracy w \”Newsweeku\”, decyduje się spróbować swoich sił w czymś nowym. Znajomi doradzają mu zaczepienie się w start-upie. Praca w młodej firmie może początkowo nie niesie za sobą wyjątkowych korzyści finansowych, ale z czasem… Deal wygląda następująco: pracownik na wstępie otrzymuje marną pensję i pakiet akcji (po przepracowaniu roku). Od IPO, czyli tak naprawdę wejścia firmy na giełdę, zależy, ile te pracownicze akcje okażą się warte. W jednej chwili można wzbogacić się o kwotę wysokości od kilku tysięcy do kilku milionów. Lysonsowi wydaje się, że zahaczając się w start-upie o nazwie HubSpot łapie Pana Boga za nogi. Wszystko wskazuje bowiem na to, iż HubSpot to przyszły jednorożec. Bardzo szybko okazuje się jednak, że nieprzywykły do zasad korpowświata autor może mieć problemy z wytrwaniem w firmie wymaganego do przypisania akcji roku.
Jestem dość sceptyczna, jeżeli chodzi o magię korpo. Nie wierzę w motywujące gadki, a wciskanie ludziom kitu przez telefon i zalewanie ich skrzynek e-mailowych tonami spamu uważam po prostu za obrzydliwe. Gardzę wyścigiem szczurów, a korpomowa naprawdę mnie bawi. Nie znoszę poczucia wyższości, które bije od szklano-metalowych budynków ich hipernowoczesnych wnętrz. Jasne, nęci mnie to trochę, hipnotyzuje. Pewnie sama chętnie postawiłabym sobie biurko na szczycie takiego wieżowca. Z wielką przyjemnością wybrałabym się tam na wycieczkę. Ale praca? Praca to, co innego. Napawa mnie lękiem, dusi samą potencjalnością zatrudnienia. Wiem, że nie potrafiłabym się tam odnaleźć. A może jednak? Może, gdyby tak spróbować. Może po prostu nie wiem, że jestem do tego stworzona (przecież pisałam, że kusi)? Zapewne właśnie z powodu mojego rozdwojenia osobowości mam z \”Fakapem\” pewien problem. Z jednej strony, bowiem rozumiem i podzielam obserwacje Lyonsa, z drugiej zaś widzę, że autor miał zwyczajnie problemy z przystosowaniem się do nowej sytuacji.
Dziennikarz w swojej książce zrównuje z błotem niemal każdy ze start-upowych pomysłów. Krytykuje nieformalne stroje, otwarte przestrzenie, nowoczesne meble, sale zaplanowane z myślą o relaksie, zebrania, poznawanie współpracowników, poczucie wspólnoty i zespołowości, obrazujące problem proste analogie, specyficzny język czy odchodzące od schematów idee. Wiele z przykładów przywoływanych przez autora w kontekście HubSpotu faktycznie wydaje się zasługiwać na jego gorzkie słowa. Szczególnie rażą dysproporcje zatrudnienia w kontekście koloru skóry, wieku i płci oraz niesłowność i brak zaangażowania ze strony kadry zarządzającej. Te elementy nie powinny mieć miejsca bez względu na typ przedsiębiorstwa i jego staż. Inaczej rzecz ma się z wieloma innymi obiektami zarzutów Lyonsa. Kwestie wyposażenia korporacji czy polityka ubierania się – o ile to drugie nie nosi znamion seksizmu – to kwestie, do których z natury podchodzi się bardzo subiektywnie. Miejscami żale wylewane przez Lyonsa wydają się więc nie tylko nietrafione, nie tylko potwierdzają część zarzutów jego otoczenia i pracodawców, ale przede wszystkim odbierają lekturze wiarygodność. Innymi słowy: chwilami miałam wrażenie, że to jakaś prywatna wendeta przeciwko HubSpotowi. Nie tłumaczy to oczywiście samej firmy, która swoje ma za uszami, ale jednocześnie momentami miałam ochotę opowiedzieć się po jej stronie. Nie z jakiegoś konkretnego powodu. Ot, tak, żeby nie opowiadać się po stronie agresywnego i złośliwego Lyonsa.
Najlepsze rozdziały \”\’Fakapu\”, to te rozdziały, w których autor odrywa się na chwilę od traumatyzującego go przedsiębiorstwa i ogólnie opisuje mechanikę działania współczesnego rynku, giełdy oraz marketingu. Dzięki jego uwagom miałam szansę uporządkować sobie chaotycznie gromadzoną wiedzę na ten temat i ostatecznie ustosunkować się do zjawiska jednorożców. Z wielkim zaciekawieniem chłonęłam fragmenty o największych graczach na rynku, szarych eminencjach czy historiach gigantycznych transakcji giełdowych.
Z pewnym niesmakiem za to czytałam o tęsknocie za żartami dziennikarskich środowisk o \”suchych cipkach\”. Zwłaszcza, gdy autor próbował dystansować nimi – jako gorszy – świat korporacji i ich dwudziestoletnich pracowników. Naprawdę? \”Suche cipki\” mają być wyznacznikiem poczucia humoru? Ja tam się nie dziwię, że pracownicy HubSpotu spoglądali na Lyonsa krzywo, gdy tak rzucał w nich niewybrednym humorem. Na pewien rodzaj dowcipu powinno się decydować tylko w sprawdzonym gronie.
Mimo całkiem licznych \”fabularnych\” grzeszków \”Fakap\” czyta się jednak wyśmienicie. To napisany z humorem i bardzo dynamiczny tekst, który potraktowany z dystansem może przynieść odbiorcy całe mnóstwo pozytywnych wrażeń. W wielu momentach pozwalałam sobie nawet na głośny śmiech. Autor wyraźnie zna się na rzeczy i starał się podejść do tematu profesjonalnie, choć to akurat ? jak już wspomniałam – niekoniecznie udało mu się osiągnąć w pełnym wymiarze. Jeżeli jednak umiecie odsiewać wartościowe ziarno od plew złośliwości i obrazy majestatu, koniecznie przeczytajcie.
Alicja Górska