\”Wind River. Na
przeklętej ziemi\” to pozornie spokojny, wręcz kameralny film, który pod tą
pierwszą warstwą, niby przysypaną śniegiem, skrywa burzę emocji, krzyk rozpaczy
i prawdziwie przerażającą historię, która wywołuje ogromne wrażenie i zostaje w
pamięci na bardzo, bardzo długo. Trudno jest też otrząsnąć się z szoku, który
to dzieło wywołuje. Nie jest to obraz drastyczny w formie, powiedziałabym
nawet, że jego powolność i łagodność wyraźnie kontrastuje z raptem kilkoma \”mocnymi\” scenami, które przede wszystkim porażają realizmem. Bez wątpienia
jest to obraz wyjątkowy…
Cory Lambert jest
tropicielem pracującym na terenie indiańskiego rezerwatu Wind River. Biały
mężczyzna doskonale zna hermetyczność społeczności rdzennych mieszkańców
Ameryki, dlatego kiedy młodziutka agentka FBI zjawia się na tym terenie, w celu
rozwiązania sprawy śmierci młodej kobiety, Cory robi wszystko by pomóc jej
dotrzeć do tamtejszej ludności. Nikt nie spodziewa się, że uda się wyjaśnić
okoliczności jej śmierci, ale agentka Banner jest uparta i choć nie jest jej
łatwo pokonać indiańską niechęć, wkrótce jej upór przynosi rezultat.
Mam wrażenie, że
absolutnie nie jestem w stanie oddać charakteru i powagi tej historii. Trudno
jest mi też napisać, że ten film ogląda się dobrze, bo to co prezentuje jest po
prostu niewyobrażalne. Ogrom ludzkiej głupoty oraz nieposkromiona ludzka
żądza, która potrafi wyrządzić tyle cierpienia…
Film jest wyjątkowy i
pozostawia sobie mieszane uczucia. Wspaniale ogląda się duet Renner-Olsen na
ekranie. Elizabeth Olsen odcięła się od swoich, teoretycznie, sławniejszych
sióstr i wyrosła na jedną z najlepszych aktorek młodego pokolenia. A do
Jeremiego Rennera mam ogromną słabość, szczególnie dzięki roli, uwielbianego
przeze mnie Howkaya. Świetnie w swojej roli wypada także Jon Bernthal, a Gila
Birminghama po prostu bardzo lubię. Obsada tego filmu jest naprawdę ciekawa, a
spokój bijący od aktorów udziela się także widzowi. Być może właśnie przez to
sekwencja wyjaśniająca śmierć dziewczyny, jest tak szokująca. Po prostu nic co
widać na ekranie nie zwiastuje takiej burzy emocjonalnej. Oczywiście, widz
rozumie, że musiało dojść do brutalnej napaści i napięcie związane z całą tą
sytuacją jest wręcz namacalne, a jednak patrząc na bohaterów trudno jest mieć
przeczucie co do nadchodzących wydarzeń (retrospektywnych). Od bohaterów bije
żal, ból, ale też pewne poczucie pogodzenia się z losem, z faktami.
W tym surowym otoczeniu;
w miejscu gdzie umarła już wszelka nadzieja; gdzie ludzie zapomnieli już o
tradycji, choć jeszcze nie nauczyli się żyć w zgodzie z ?zachodnią cywilizacją?
nikt nie szuka remedium na niesprawiedliwość. Wind River, tak jak i inne
rezerwaty, zdaje się być miejscem zapomnianym przez wszystkich, łącznie z \”Istotą Najwyższą\”. Dzieło Taylora Sheridana to mroczna i przygnębiająca
przypowieść, o tym, że największymi bestiami na Ziemi są ludzie, i nic tego nie
zmieni. Tu nie ma happy endu, a
rozwiązanie sprawy morderstwa nie przynosi żadnej ulgi, ani bohaterom ani
widzom, a jednak ten film hipnotyzuje, wciąga i wstrząsa. Wspaniały film.
Okropna opowieść…
Żaneta Fuzja Krawczugo