We wtorki i piątki Mary Katherine Blackwood chodziła do miasteczka na zakupy. W poniedziałki wraz z Constance, swoją starszą siostrą, sprzątała dokładnie cały dom. Każdy inny dzień tygodnia też miał ściśle przyporządkowane obowiązki. Jedyną niewiadomą do ich dokładnie wyregulowanego życia wprowadzał stryj Julian, zależny od nasilenia objawów swojej choroby. I tak mieszkali w trojkę w ogromny domostwie, tworząc może nieco dziwaczną, lecz zżytą i na swój specyficzny sposób szczęśliwą rodzinę. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy do ich drzwi zapukał kuzyn Charles.
Stare domostwo Blackwoodów kryło wiele tajemnic. Jakieś zło wydawało się czaić za prawie zawsze zamkniętymi potężnymi drzwiami wejściowymi, wśród gęstego, zapuszczonego ogrodu, szczelnie otoczonego siatką broniącą dostępu niechcianym gościom. Dlaczego siostry mieszkały tylko z wujem, co stało się z resztą ich rodziny? Dlaczego każde wyjście do miasta było dla Mary Katherine wyzwaniem, a mieszkańcy darzyli ją mieszanką szacunku i szyderstwa podszytego strachem? Shirley Jackson stopniowo udzielała odpowiedzi na kolejne pytania, kreśląc tragiczną i pełną niedomówień historię rodziną, przewodniczką po świecie Blackwoodów czyniąc właśnie Mary Katherine.
Gdyby nie to, że na początku powieści podała swój wiek, zachowanie głównej bohaterki doprowadziłoby mnie do zupełnie innych wniosków. Była mocno przywiązana do zasad i swoich rytuałów, dawała się ponosić fantazjom i bała się zmian. Niczym małe, uparte, ale obdarzone dużą wyobraźnią dziecko, broniła się przed nimi wszelkimi sposobami. A przybycie kuzyna Charlesa było zapowiedzią zmian, które przeczuwała i na które nie chciała się zgodzić. Przyzwyczaiła się bronić siostrę przed wścibstwem okolicznych mieszkańców, lecz nie wiedziała, jak radzić sobie z kimś, komu udało się zdobyć zaufanie Constance.
W tych scenach, mimo, że Mary Katherine wydawała się rozpuszczonym dzieckiem, gdy zapominało się o jej wieku, można było poczuć do niej sympatię i zrozumieć jej oburzenie tym, co nagle zaczęło dziać się w jej uporządkowanym świecie. Nie sposób było nie podziwiać przy tym dość biernej, ale obdarzonej anielską cierpliwością Constance, strażniczki domowego ogniska.
Shirley Jackson obnażała ludzkie przywary i konfrontowała je ze strachem, który wydawał się być głównym, choć czasem ukrytym motywem działania. Strach, niejednokrotnie podszyty zazdrością, popychał ludzi do zachowań, które przed innymi chcieli nazywać odważnymi. Strach przed czymś, czego nie potrafili nazwać i zrozumieć, co było inne od tego, co znali. Ten strach, wyposażony w odpowiednie narzędzia, mógł doprowadzić do kolejnej tragedii.
\”Zawsze mieszkałyśmy w zamku\” to zaskakująca historia wymykająca się schematom, choć gatunkiem zbliżona najbardziej do powieści gotyckiej ze swoją atmosferą tajemnicy, klimatycznym miejscem akcji i młodą, niewinną bohaterką. To krótka, starannie wydana książka, którą szybko się czyta, napisana w prosty, lapidarny, często pozbawiony emocji sposób, choć opowiadała o wydarzeniach, które zasługiwały na dużo mocniejsze słowa i uczucia. Szokująca historia, która w tym roku doczeka się ekranizacji.
Jagoda Miśkiewicz-Kura