Od czasu do czasu przez Internet i nie tylko przetacza się dyskusja o tym, jak dobierane są lektury do kanonu. Wtedy zawsze ktoś tych lektur broni, ktoś wiesza psy, a ktoś dowodzi, jak to znienawidził książki za sprawą przymuszania do czytania Krzyżaków (akurat ja nie byłam w stanie przebrnąć, wybacz Henryku). Gdy głos zabierają osoby, które bronią lektur, zwykle wymieniają tytuły, które były dobra, zwykle ktoś wymienia właśnie Białego kła, książkę bardzo nietypową, pamiętam, z jakim zainteresowaniem czytałam ją te wiele lat temu. Byłam ciekawa, czy po latach też zrobi na mnie wrażenie, zwłaszcza, że mało książek po takim czasie wytrzymuje tę próbę.
Przenosimy się do Kanady w dziewiętnastym wieku, pokryte śniegiem nieprzebyte przestrzenie nie są wymarzonym miejscem do życia. Gdzie okiem sięgnąć tylko głusza. Biały Kieł jest mieszańcem, płynie w nim krew psa i dzikiego wilka. Tak się dzieje, że trafia pod opiekę ludzi, a my człowieki nie zawsze potrafimy ze zwierzętami się komunikować, chcemy ułożyć je według własnych oczekiwań i pragnień. Jak długo Biały Kieł będzie miał do czynienia z ludźmi, którzy uważają zwierzęta za puste maszyny na czterech łapach, tak długo będzie to dla zwierzęcia torturą, ale w końcu znajdzie się człowiek, który będzie potrafił do niego trafić. Ta książka to sentymentalna podróż do lat mojej młodości, idealna zimowa lektura, bo wprost skrzy się od śniegu, którego ostatnie zimy nam skąpią.
Powieść podzielona jest na pięć części, każda opowiada o innym etapie życia w kanadyjskiej głuszy. Każda pokazuje inny świat, mnie zawsze ujmuje ten fragment dotyczący życia Białego Kła przed tym, jak trafił do ludzi, beztroskie życie zwierząt, w zgodzie z naturą, bez ludzkiej hipokryzji i perfidii, ale wszystko się kończy. Zawsze takie powieści pisane ze zwierzęcej perspektywy mnie smucą, pokazują, że chociaż my tak lubimy zwierzaki, to jednak człowiek jest dla zwierzęcia często oprawcą, oznacza koniec wolności, rygor i próbę okiełznania, dzikości instynktu i tłumienie zewu wolności.
Zasmuciła mnie ogromnie ta książka, tak jak kilkanaście lat temu, tak i teraz dałam się porwać tej historii, ponieważ pamięć już nie ta szczegóły wyleciały mi z pamięci i z zapartym tchem śledziłam akcję. Chyba muszę się spiąć i poczytać więcej książek Londona, zwłaszcza że kiedyś czytałam świetną biografię autora i już wtedy miałam takie postanowienie. Pewnie, gdyby nie to, że kiedyś musiałam tę książkę przeczytać jako lekturę, to nie wiedziałabym o jej istnieniu, więc nie takie lektury szkolne, straszne – jak o nich mówią. Muszę sobie odświeżyć kilka innych powieści z tamtych lat.
Katarzyna Mastalerczyk