Powieści biograficzne, opowieści rzeki o rodzinie i o życiu to dla mnie idealny sposób na długi zimowy wieczór, gdy cicho pada śnieg, a za oknem nawet odrobina światła odbija się w kryształkach białego puchu. Niespokojni to książka, która czekała na mnie haniebnie długo. Z wiekiem książki muszą u mnie coraz dłużej nabierać mocy urzędowej. Ciągle oszukuję siebie, że będę z tym walczyć i jestem przekonana, że w końcu mi się uda. Być może poszłoby mi z tą książką szybciej, gdyby nie to, że ja po ten tytuł sięgnęłam skuszona bardziej gatunkiem literackim, niż nazwiskiem na okładce, bo nazwisko, być może jest to jeszcze większy wstyd – nic mi nie mówi. To znaczy, oczywiście nazwisko kojarzę, ale z racji zainteresowań nie wzbudziło we mnie znowu wielkiej ekscytacji, ale byłam ciekawa książki, bo takie domowe, rodzinne opowieści są tym, co uwielbiam czytać.
Ingmar Bergmann był Szwedem, który jest chyba najbardziej znanym przedstawicielem tego narodu, jego nazwisko jest znane wszystkim miłośnikom kina. To klasyka, wniósł ogromny wkład do świata filmu. A jak wyglądało jego życie prywatne, to chce nam pokazać córka reżysera, która opowiada o swojej sławnej rodzinie. To bardzo intymna opowieść o rodzinie, o matce, o ojcu, bez tkliwych zdań, bez kiczu. Miejscami gorzka opowieść, która może zasmucić, ale jednocześnie gnani ciekawością czytamy dalej. Tym charakteryzuje się dobra opowieść.
Wydawnictwo W.A.B. oddaje nam do rąk książkę, która w całości miała być napisana przez ojca i córkę, w tym celu córka nagrywa wywiady z ojcem, ale dzieło przerywa przedwczesna śmierć reżysera, natomiast czy bez niego ten projekt się broni? Moim zdaniem tak. Poruszająca książka.
W tej historii podoba mi się, że córka nie idzie w cukierkowy panegiryk, że nie pokazuje, jak to często bywa w naszej rodzimej literaturze, tylko pięknych stron, nie próbuje nagle po latach udawać, że jej rodzina była modelem ze świątecznej reklamy, pokazuje relacje trudne, słowa, które mogą ranić, rozmowy, które pozostawiają drzazgę w człowieku, pokazuje przemijanie trudne, zatrważające i bolesne, pokazuje starość, która Bogu ewidentnie się nie udała.
Oczywiście nie jest to absolutne dzieło sztuki literackiej, chwilami miałam w głowie pytanie, gdzie był redaktor, który nie powycinał czasami ewidentnej dłużyzny, która usypia, ale mimo wszystko naprawdę warto sięgnąć po tę książkę. Bo zasadniczo czyta się ją bardzo dobrze. Nostalgiczna, ale nie bzdurnie sentymentalna. Cieszę się, że pod wpływem impulsu wpadła mi w ręce.
Katarzyna Mastalerczyk