Mówi się, że dziewiętnasty wiek to czas, w którym literatura rozpalała serca i umysły, realizm nie oznaczał nudy, a fabuła – taniości. Wystarczy poczytać wielkich dziewiętnastowiecznych klasyków, by przekonać się, jak sprawnie łączyli oni skomplikowane intrygi z szerokim spojrzeniem na społeczeństwo, nie tracąc przy tym z oczu ducha swoich czasów. Dlatego, wychowana po części na Dumasie i Balzaku, chętnie sięgnęłam po jednego z nie aż tak popularnych jak rodacy autorów – Xaviera de Montepina i jego powieść \”Czerwony testament\” (wydaną po raz pierwszy w 1888 roku). Polskiemu wydawcy, wydawnictwu Dragon, gratuluję na dobry początek śmiałości w doborze autorów – po czym zagłębiam się w krwawy i barwny świat dziewiętnastowiecznej Francji.
Ale zanim to zrobię, słowo o oprawie wizualnej i innych niezwiązanych z treścią technikaliach. Zdjęcia ze stocka na okładce to dość kiepski pomysł – po pierwsze, nigdy nie wiadomo, czyj grafik wykorzysta kiedyś na okładkę tę samą fotografię; po drugie natomiast, od razu widać po nich \”stockowość\” budzącą podejrzenia, że wydawnictwo chciało przygotować okładkę możliwie najmniejszym kosztem. W efekcie oprawa graficzna jest nieładna, banalna i budzi skojarzenia raczej z romansem z niższej półki niż literaturą z półki wyższej. To jednak tylko drobiazg w porównaniu z faktem, iż wydawca zgubił… nazwisko tłumacza. Nie ma go na okładce, nie ma go na karcie tytułowej (a to obowiązek, nie przywilej), nie ma go wreszcie nawet w stopce redakcyjnej! A kto tłumaczył? Redakcja z korektą czy Google Translate? Na to drugie nie brzmi, to pierwsze natomiast wymaga dodatkowego podkreślenia, ponieważ bez tłumacza książki by nie było – wszak de Montepin nie pisał po polsku, czyż nie?
Przejdźmy jednak do treści. Oto hrabia de Thonnerieux, człowiek bogaty i dobry, lecz ciężko doświadczony przez los utratą ukochanych kobiet – żony i córki – spisuje testament, w którym zawiera tajną klauzulę: zapisuje część swojego majątku dzieciom, które przyszły na świat w Paryżu w tym samym dniu, co jego córka. Obdarowani dysponują medalionami, które po zebraniu zdradzają miejsce ukrycia fortuny. Niestety, hrabia nie podejrzewa, że na jego majątek czai się były sekretarz, Pascal Saunier, który właśnie wyszedł z więzienia i wraz z poznanym tam Jakubem knuje intrygę, mającą dać im obu nieopisane bogactwo. Po śmierci de Thonnerieux dwaj nikczemnicy wcielają w życie swój plan, łapiąc w sieć intrygi przyszłą królową swojego nielegalnego przybytku – sierotę imieniem Marta. Tymczasem ona, o czym nie mają pojęcia, jest jedną z sześciorga spadkobierców hrabiego i posiada klucz do rozwiązania zagadki jego testamentu…
Na przestrzeni dwóch tomów dzieje się dużo: śmierci, romanse, choroby, intrygi, morderstwa, oszustwa, rodzinne dramaty. Akcja toczy się bardzo szybko, ale jednocześnie jakby obok czytelnika. De Montepinowi wyraźnie brak umiejętności wielkich rodaków – o ile doskonale wymyśla wielopiętrową (choć prostą w swej istocie) intrygę, o tyle nie umie przekazać odczuć bohaterów ani ukazać złożoności świata, o którym pisze. Nie sposób sympatyzować z bohaterami, których właściwie nie znamy, które zamiast ukazania w działaniu są statycznie opisywane przez swoją rolę i deklarowany charakter. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że sam autor pogubił się w mnogości swoich postaci i pragnieniu dokładnego przedstawienia wszystkich wydarzeń, a próbując dokonać selekcji… po prostu wyciął detale. Nie wiemy więc, na co dokładnie chorują poszczególni bohaterowie, w jaki sposób giną ofiary Pascala i Jakuba czy też czym oprócz deklaracji przejawia się uczucie Jakuba wobec Marty. Autor opisuje, ale nie ukazuje. Musimy mu wierzyć na słowo. W efekcie \”Czerwony testament\” jest zaskakującą powieścią – dwutomowym, obszernym utworem, w którym… właściwie nie dzieje się nic ważnego. Jest sprawnie przetłumaczony, nieźle pomyślany i zupełnie nijaki. To jedna z tych książek, które można przeczytać na wakacjach albo zostawić jako lekturę na kilka zimnych wieczór, ale ani to \”Trzej muszkieterowie\”, ani \”Kuzynka Bietka\”.
Joanna Krystyna Radosz