Jeśli pamiętacie film Kids z 1995 roku, to myślę że Najlepsze lata w reżyserii Jonah Hilla mogą was niestety rozczarować. Produkcja Larrego Clarka to mocne, nieco odpychające ale zarazem fascynujące kino, które prezentuje ostatnie tzw. analogowe pokolenie dzieciaków. Wszyscy (w tym ja), których młodość przypadała na lata 80\’ i 90\’ XX wieku, pamiętają na pewno ten paradoksalny ubogi dobrobyt, w jakim się wychowywali – czasy pierwszych komórek i pierwszych komputerów, które dopiero nieśmiało pojawiały się w nielicznych domach; godziny spędzane poza domem; pewien rodzaj swobody dawany przez rodziców oraz pierwsze eksperymenty z zakazanymi używkami (nawet jeśli sami nie próbowaliście to na pewno wasi przyjaciele tak); czasy mocnego rozwoju subkultur… Debiut reżyserski Hilla opowiada właśnie o tym wszystkim, tyle że w mocno ugrzecznionej wersji, w porównaniu z wyczynami ekipy znanej z Kids. Ale może właśnie w tym tkwi urok tej opowieści?
Kiedy dzieciaków nie wychowuje dom, wychowuje je ulica. Najlepszym tego przykładem jest trzynastoletni Stevie, który próbuje odreagowywać problemy rodzinnego domu (zajęta sobą matka, brak porozumienia i narastający konflikt ze starszym bratem) szwendając się po ulicach w poszukiwaniu akceptacji, zrozumienia i odskoczni. Jego mentorami i przewodnikami na drodze ku dojrzałości będą, tylko trochę starsi, skejterzy, którzy tak jak młody bohater, próbują radzić sobie z dorosłymi problemami na swój sposób…
Dzieło Hilla opiera się na graniu sentymentami. Film nie wnosi żadnej nowości do kinowego świata lat 90\’ – pokazując je jako rzeczywistość, w której nawet jak było do dupy, to było zaje**ście. Widzowie znowu otrzymują zbuntowanego wobec obojętności lub agresji najbliższych dzieciaka, który próbuje znaleźć choć namiastkę więzi w grupie rówieśników, podporządkowując się im i nie poddając ich zachowań jakiejkolwiek analizie – papierosy, alkohol, wesołe tabletki, czy pierwsze intymne kontakty, to wszystko novum dla małego Steviego, ale wszystko to staje się częścią jego codzienności. Widać też wyraźnie zmianę zachodzącą w bohaterze, który początkowo jawi się jako naprawdę uroczy dzieciaczek, by później stać się coraz bardziej zbuntowanym i pełnym gniewu młodym człowiekiem, któremu bliżej do sięgnięcia dna, niż do osiągnięcia czegokolwiek lepszego. Aktorsko Najlepsze lata stoją na mistrzowskim poziomie, tak za sprawą pierwszo, jak i drugoplanowych postaci, choć uważam, że z niektórych wątków, a tym samym relacji, twórcy mogli wycisnąć więcej. Ten niewykorzystany potencjał widać szczególnie w postaci starszego brata głównego bohatera – Lucas Hedges pokazał, że nawet w tych kilku scenach ekranowych, jest w stanie skumulować ogromny ładunek emocjonalny.
Najlepsze lata to dobry film, przyjemny w odbiorze, nawet jeśli momentami wywołuje moralny dyskomfort to jednak bliżej mu do kina obyczajowego aniżeli dramatu, może właśnie dlatego końcówka przynosi ogromne rozczarowanie bowiem takie lekkie rozwiązanie fabularne pozbawia tę opowieść puenty, która moim zdaniem bardzo by się tu przydała.
Żaneta Fuzja Krawczugo