O roli kobiety w społeczeństwie powiedziano i napisano już wiele. Temat emancypacji (uważam, że słowo to jest zdecydowanie zbyt wąskie znaczeniowo) jest głęboki i rozległy jak morze. Uważam, że zbyt rzadko zdajemy sobie sprawę, jak wiele wolności mamy dziś, my jako kobiety i nie mam tu na myśli zawierania związków czy prawa do głosu. Sam fakt, że mogę zapisywać swoje myśli, by się nimi dzielić z innymi i nikt nie może mi tego zabronić, a zwłaszcza śpiący za ścianą mąż, jest cudem. Serio. Lektura Ciężaru atramentu autorstwa Rachel Kadish dobitnie mi to uświadomiła.
Londyn. A właściwie to dwa i nie mam tu na myśli tych od Neila Gaimana. W zasadzie, jakby się uprzeć, to jedno miasto, ale tak do siebie niepodobne, że trudno uwierzyć.
Pierwszy Londyn jest zupełnie współczesny, bo to rok 2000. W wiekowym domu, w trakcie renowacji, w jednej ze skrytek w ścianie, zostają odnalezione siedemnastowieczne rękopisy. Ponieważ zostały napisane między innymi po hebrajsku, o ich ocenę uczelnia prosi profesor Helen Watt. Dla ciężko chorej naukowiec ma to być ostatnie przed emeryturą, a być może i w życiu, wyzwanie. Do pomocy Helen zostaje przydzielony młody doktorant Aaron Levy, z którym początkowo trudno się jej dogadać.
Drugi Londyn odsłania przed czytelnikiem inną ze swoich twarzy. Jest połowa roku 1657 na krótko przed wybuchem wielkiej zarazy. Nastroje w mieście nie są wesołe. Na mocy działań Cromwella do miasta mogą powrócić przedstawiciele gminy żydowskiej, by na nowo się tu osiedlić. Młoda sierota i emigrantka z Amsterdamu Ester Velasquez przybywa do Londynu, by rozpocząć tu nowe życie, choć nie oczekuje zbyt wiele od rzeczywistości. Jest nie tylko ubogą sierotą, której matka nie cieszyła się dobrą reputacją. Jest także nic nie znaczącą kobietą bez perspektyw. Pozostając pod opieką niewidomego rabina HaCoen Mendesa, przez pewien czas pełni rolę jego skryby. Ale nie będzie tak zawsze. W tym społeczeństwie kobieta nie ma nic do powiedzenia, nie ma prawa mieć zdania, poglądów, ani nawet być ciekawa świata.
W ten sposób czytelnik poznaje dwie historie, które pomimo upływu czasu, wcale tak wiele od siebie nie dzieli. Gdy się temu dokładniej przyjrzeć dążenia Helen i Ester są w gruncie rzeczy bardzo zbieżne. Zmieniły się tylko czasy i pewne społeczne uwarunkowania.
Powieść Ciężar atramentu liczy sobie ponad 700 stron, a ja pochłonęłam ją w dwa dni. Tytuł ten został nagrodzony National Jewish Award za rok 2017. To nie tylko świetna mieszanka powieści historycznej i obyczajowej; kolejne rozdziały obfitują w detale i malują intrygujący obraz mentalności ludzkiej tamtych czasów. Na kartach dokumentów, które pisze Ester, a które Helen, niczym skarb, odkrywa, wciąż na nowo pojawia się fundamentalne pytanie o cel życia człowieka i jego siłę napędową. Odpowiedź nie należy do trudnych, ale dotarcie do niej, to już kwestia indywidualna i dotarcie do niej każdej z bohaterek zajmie tygodnie, a niekiedy nawet i lata.
Jestem oczarowana. Lektura powieści Rachel Kadish dała mi znacznie więcej niż oczekiwałam. Jeśli ktoś waha się, czy po nią sięgnąć, spieszę rozwiać jego wątpliwości. Nie będzie łatwo. Ale naprawdę warto. Dla detali obyczajowych, dla interesujących zwrotów akcji i dla dwóch naprawdę nietuzinkowych bohaterek. Barwna, wzruszająca i zapadająca w pamięć książka. Literacka perełka. Polecam bardzo, bardzo.
Edyta Gełdon