Biografie niektórych drugoplanowych bohaterów literackich aż proszą się o to by je spisać i zaprezentować czytelnikom. Niektóre z tych postaci są tajemnicze, inne zdają się skrywać sekrety z przeszłości, które zaważyły na ich losie, jeszcze inne są po prostu interesujące, a niektóre nakreślono tak fantastycznie, że od razu podbijają czytelnicze serca, spychając na dalszy plan głównych bohaterów. I choć z Anią Shirley trudno jest konkurować o granie pierwszych skrzypiec czy też sympatię czytelników, to jednak nie sposób nie zauważyć, że Avonlea z powieści Lucy Maud Montgomery, to miejsce pełne intrygujących osobowości. Właśnie z takiego założenia wyszła Sarah McCoy tworząc swoją opowieść o Maryli z Zielonego Wzgórza. Czuła, że Cuthbertowie oraz dom na Zielonym Wzgórzu skrywają jeszcze kawał nieopowiedzianej historii, którą warto byłoby spisać, dzięki czemu czytelnicy zakochani w takich magicznych miejscach jak Jezioro Lśniących Wód, Dolina Fiołków, czy Aleja Zakochanych, mogli znów powrócić na Zielone Wzgórze, do czasów kiedy Maryla i Mateusz sami byli jeszcze nastolatkami.
Rodzina Cuthbertów żyje sobie spokojnie w przytulnym domu położonym na wzgórzu. Matka, Klara, spodziewa się kolejnego dziecka i wszyscy są podekscytowani na myśl o pojawieniu się nowego członka rodziny. Do domu powraca nawet siostra Klary, Izzy. Jednak sielanka nie trwa długo, na rodzinę spada ogromna tragedia, która odciśnie na ich sercach piętno. Bohaterowie będą musieli szybko dorosnąć, jednak wiążą się z tym także dobre rzeczy. Młody Janek Blythe budzi w Maryli pierwsze poważne uczucia, które są dla niej w równym stopniu pasjonujące co niezrozumiałe, Mateusz również przeżywa pierwsze rozterki miłosne. Cieniem na dorastaniu rodzeństwa Cuthbertów kładzie się jednak rewolucja, która podstępnie wkrada się w życie Avonlea rozniecając zarzewie sąsiedzkich kłótni. Rzeczywistość miasteczka zmienia się, tak jak odmienia się natura jego mieszkańców.
Cuthbertowie z powieści Montgomery, dali się poznać jako osoby spokojne, stateczne, powściągliwe w okazywaniu i odczuwaniu emocji, jednocześnie to także ciepłe i pełne zrozumienia, a także mądre postaci, które nauczyły się akceptować swój los i cieszyć się z rodzinnej bliskości. Jednak trudno uwierzyć, że tak było zawsze. Ciekawość każe zastanawiać się, co doprowadziło do tego, że rodzeństwo pozostało razem na Zielonym Wzgórzu; dlaczego żadne z nich nie założyło własnej rodziny? Na te pytania postanowiła odpowiedzieć Sarah McCoy. Jej powieść Maryla z Zielonego Wzgórza doskonale wpasowuje się w atmosferę wykreowaną przez Lucy Maud Montgomery, choć jak sama podkreśla nie miała ona aspiracji by dorównywać kreatorce kanonicznej Ani z Zielonego Wzgórza. Nie mniej jednak, moim zdaniem, udało jej się doskonale utrzymać standard, który wypracowała Montgomery. McCoy opowiedziała nieznaną dotąd historię Zielonego Wzgórza ze smakiem, finezją, ale też ogromnym szacunkiem dla pierwowzoru. Przygotowała się do tego zadania, o czym świadczy bibliografia zamieszczona na końcu książki, dzięki czemu udało jej się stworzyć opowieść pełną melancholii i magii oraz aniowego uroku, ale też niepozbawioną werwy i emocji. Wczytywałam się w tę lekturę powoli, z niepewnością, ale też nadzieją i jestem zachwycona oraz usatysfakcjonowana tą podróżą do Avonlea, tak innego, a jednak tak podobnego.
Myślę, że chyba nie ma w sercu większej zadry niż niewykorzystane szanse. Odkąd tylko przeczytałam Anię z Zielonego Wzgórza miałam wrażenie, że właśnie taka zadra towarzyszyła życiu Maryli Cuthbert. Spokojne usposobienie i głęboki, analityczny umysł pozwoliły jej ukryć gdzieś na dnie duszy pasje, namiętności i silne emocje, jednak wciąż czułam, że cały ten kipisz czeka tylko by się uwolnić. Powstanie Maryli z Zielonego Wzgórza to umożliwiło, i choć otrzymujemy tutaj prequel znanej lektury, to właśnie dzięki temu możemy spojrzeć na tytułową bohaterkę (oraz innych mieszkańców Avonlea) z nowej, szerszej perspektywy, a jej postać staje się wreszcie pełna, bardziej zrozumiała, bliższa czytelniczemu sercu. Polecam z czystym sumieniem.
Żaneta Fuzja Krawczugo