Jednym z aspektów psychologii, który wydaje się niezwykle fascynujący, jest kwestia tego, dlaczego ludzie uwielbiają horrory i straszne opowieści. Sprawa jest podobno prosta – część populacji ludzkiej po prostu uwielbia czuć buzującą w żyłach adrenalinę i dreszczyk emocji. A adrenalina bywa podobno uzależniająca. Wszystko jest w normie, dopóki historie nawiedzeń czy inne dziwota i strachy oglądamy na ekranie telewizora. Kontrolę tracimy wtedy, kiedy zaczynamy ich doświadczać na własnej skórze.
Wiele osób nie wierzy w istnienie duchów, demonów czy nawiedzonych domów. Skąd zatem biorą się te wszystkie opowieści, dlaczego niektórzy pracują jako egzorcyści lub słynni \”pogromcy duchów\”, odwiedzający dziwne miejsca i badające w nich aktywność paranormalną? W każdej opowiastce, legendzie czy micie drzemie ziarenko prawdy. Jednak rodzina Snedekerów, bohaterowie powieści Udręczeni, również nie wierzyła w to, że zło może przybrać realną postać. Bardzo długo wypierali ze swojego umysłu to, co w końcu stało się niepodważalne – ich nowy dom był po prostu nawiedzony.
Dwójka demonologów, Ed i Lorraine Warren, od lat obcuje z tego typu przypadkami. Rodzina Snedekerów to zaledwie jedni z ich klientów, którzy bardzo długo nie mogli uwierzyć w to, co się im przytrafiło. W tej oto książce poznajemy ich historię, moment wprowadzenia się do nowego domu, w którym niegdyś istniał zakład pogrzebowy. Ich najstarszy syn, zmagający się z nowotworem, bardzo szybko odczuwa, że z tym miejscem jest coś nie tak, aczkolwiek wszelkie jego wymysły i obawy zostają zrzucone na poczet choroby i stresu. A przecież tylu okrutnym wydarzeniom można było zapobiec…
Świetnie widoczny jest tutaj efekt wyparcia, zwłaszcza u rodziców. Nie na darmo to zazwyczaj dzieci czy zwierzęta są bardziej wrażliwe na wyczuwanie zjawisk paranormalnych, podczas gdy dorośli zawsze próbują znaleźć logiczne, sensowne wytłumaczenie wszelkich dziwów. A może czasami zupełnie niepotrzebnie? Rodzina Snedekerów to doskonały przykład na to, że czasami nie warto lekceważyć dziecięcych omamów. Przecież egzorcyści nie wzięli się znikąd, choć wiadomo, że istnienie duchów czy demonów to zawsze temat kontrowersyjny – no bo komu by się chciało w takie absurdalne strachy wierzyć?
Bardzo spodobał mi się sposób przedstawienia tej historii. To moje pierwsze spotkanie z twórczością Warrenów, dlatego nie wiedziałam, czego się spodziewać. W sumie byłam nawet nieco przekonana, że dostanę jakiś zwykły opis tego, jak wypędzali demony czy duchy z danego miejsca, a otrzymałam coś, co przypomina typową powieść grozy. Jasne, dosyć schematyczną – nowy dom, przeprowadzka, dziwne rzeczy i głosy. Stara śpiewka – jakby duchy miały stałe modus operandi i nie potrafiły nikogo już niczym zaskoczyć. A jednak wciąż tego typu opowieści są ponadczasowe, choć jednych przerażają mniej, innych nieco bardziej. Kwestia wrażliwości.
Dużo skrajnych emocji, niedopowiedzeń, agresji – oto elementy, które przede wszystkim znajdziecie w tej książce. Z czasem zaczynają się one przeradzać w zakłopotanie, żal i bezsilność, a wtedy do akcji wkraczają Warrenowie ze swoją ekipą, choć mają przed sobą wyjątkowo trudne zadanie. Naprawdę świetnym zagraniem było opisanie tego wszystkiego w taki powieściowy sposób – pamiętajcie jednak, że ta historia wydarzyła się naprawdę! To może niektórym zmrozić krew w żyłach i zapewnić niejednokrotnie przebiegające po plecach ciarki. Ale wiecie, ja to lubię takie historie o duchach…
Magdalena Senderowicz